Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać...Siedzieliśmy w salonie mojego byłego chłopaka Marcina, gdy nagle Sylwia straciła przytomność, a po kilku minutach już nie żyła.
Wieczór zaczął się bardzo miło i nikt nie spodziewał się takiej tragedii. Śmialiśmy się, popijając wytrawne węgierskie wino. Pamiętam, że w tle leciała nastrojowa muzyka, a wszędzie pełno było zapalonych świec. Uwielbiałam te nasze cotygodniowe spotkania. Zawsze w soboty o dwudziestej drugiej siadaliśmy w kółku na pufach i potrafiliśmy przegadać całą noc, rozprawiając o nowościach filmowych, narzekając na upadek kinematografii, albo o ostatnio przeczytanych książkach. Nikt tak jak Marcin nie potrafił o nich opowiadać. Mogłabym słuchać go godzinami, co też chętnie czyniłam, a wraz ze mną Piotrek, Seba, Magda, Tomek i Sylwia.
— Chyba sobie ze mnie żartujesz- zaczął Marcin- Jak możesz twierdzić, że Dan Brown pisze na jedno kopyto?
— Nie, nie żartuję- podjął wyzwanie Tomek — Przyjrzyj się fabule jego książek to się przekonasz, że ciągle powtarza się ten sam schemat. Wykładowca zostaje obudzony przez natarczywie dzwoniący telefon, w pośpiechu biegnie na samolot, a potem ugania się za jakimiś starożytnymi symbolami, kilkakrotnie niemal ginąc. Po drodze nawiązuje znajomość z kobietami, oczywiście w każdej części z inną.
— A to ty nie wiesz, że dobry romans to najlepszy przyjaciel autora? — roześmiał się Seba.
— A później wydawcy, który zbierze niezłą kasę za nakład- dodał Piotrek.
— Tu się akurat zgodzę- skwitował Marcin- ale tylko w tej kwestii- dodał z uśmiecham, po czym czule spojrzał na Sylwię.
Mój cudowny nastrój legł w gruzach, gdy zobaczyłam, w jaki sposób mój kochany patrzy na tę zołzę. Przez dwa lata układało się nam bez zarzutów. Wiadomo, mieliśmy wzloty i upadki, jak każda normalna para. Jednak wszystko zaczęło się psuć, kiedy na horyzoncie pojawiła się ona. Pani chodząca doskonałość. Studentka kulturoznawstwa, niedawno przeniosła się z jakiejś zapyziałej wsi i od razu postanowiła odbić mi Marcina. W sumie to nie wiem, czy miała taki plan od początku, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać, łatwiej jest kogoś nienawidzić niż postarać się choć na chwilę wejść w jego skórę, by poczuć co myśli lub czuje. Tak czy inaczej nie dało się ukryć, że mój chłopak zaczął się ode mnie stopniowo odsuwać, coraz bardziej zaintrygowany nową znajomą. Najgorsze, że oboje mieli wspólną pasję, której akurat ja nie podzielałam, a mianowicie narty. Owszem zdarzyło mi się raz poświęcić i spróbować swoich sił, ale po potężnym upadku, w którym omal nie połamałam sobie wszystkich kości, oboje uznaliśmy (i pewnie połowa stoku), że kompletnie się do tego nie nadaję. Odpuściłam sobie i to był błąd. Marcin z Sylwią poznali się właśnie na stoku, podczas świątecznych ferii i tak się wszystko zaczęło. Mój własny chłopak przestał mieć nagle dla mnie czas, nie dzwonił, nie pisał, a od znajomych słyszałam, że wielokrotnie był widziany gdzieś na mieście z nową laską. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go wprost, co się z nami dzieje. Przecież go kochałam, a on nie mógł mnie tak po prostu zdradzać i udawać, że ja nie istnieję. Marcin starał się być delikatny w doborze słów, ale brzmiało to wszystko bardzo nieporadnie i w końcu sama doszłam do wniosku, że nic z tego nie będzie. Bolało prawie tak samo jak mój wcześniejszy upadek na nartach, ale myślałam, że z czasem mi przejdzie. Niestety rana w moim sercu nie chciała się zabliźnić. Pewnie też z mojej winy, bo przecież zachowywałam się jak totalna masochistka chodząc ciągle na nasze sobotnie spotkania w grupie, ale po pierwsze nie chciałam utracić kontaktu z moimi przyjaciółmi, gdyż była to jedna z nielicznych okazji by spotkać się całą ekipą. Po drugie chciałam mieć informacje z pierwszej ręki o postępach lub ich braku w relacji Marcina z Sylwią. Przyznam szczerze, że liczyłam na to iż wcześniejsza fascynacja, zauroczenie szybko miną i chłopak zrozumie swój błąd, poprosi o wybaczenie i będzie tak jak dawniej.