Dzieci przeklętych
a: chcę być wolna! Nie mogę być ograniczana przez jakieś dzieci i przez męża! To nie dla mnie, chce być sobą, teraz to twój obowiązek wychować Maggie. Zawsze możesz ją gdzieś oddać. To tyle. Już nigdy nie będziesz musiał mnie oglądać.
Mój ojciec czuł do niej odrazę, jednak kazał mi mieć do niej szacunek, w końcu to moja matka. Wspominałam od nowa to jak nas zostawiła. Przecież miałam tylko 3 lata, co taka mała dziewczynka mogła jej zrobić? Jak mogłam jej przeszkadzac? Nie chciała nazwać mnie nawet swoją córką! Mimowolnie z oczu popłynęły łzy. Nie nawidziałam jej! Życie było niesprawiedliwe! Ariana miała cudownie, kochająca się rodzina, bogaci, mądrzy, zdolni... Czego potrzeba więcej do szczęścia? Ja nie miałam nic.
- Przepraszam, coś się stało?
Odruchowo podniosłam się do pozycji siedzącej. Przedemną kucał młody chłopaka, około siedemnastu, osiemnastu lat. Duże, brązowe oczy wpatrywały się we mnie za szczerym zmartwieniem. Rozczochrana brązowa czuprynka na głowie niesamowicie pasowała do wyglądu chłopaka. Czekał na jakąś odpowiedź, jednak ja nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Musiałam wziąć się w garść.
- Nie, wszystko w najlepszym porządku.
Chłopak przyjrzał się dokładniej i zobaczył ślady łez na policzkach. Usiadł na trawie obok mnie. Był kimś w stylu Ariany i Cheyenne. Zadbany, raczej bogaty, dumny, ale nie zapatrzony w siebie. Który bogacz podszedłby do zwykłej dziewczyny i pytał czy wszystko jest OK?
- Jednak coś jest nie tak. Czy moge jakoś pomóc?
- Nie, dziękuję. Wszystko w porządku, naprawdę.
- Jestem Jonathan. Niedawno się tu przeprowadziliśmy z rodziną. Nie znam tu zupełnie nikogo...
- To teraz już znasz. Jestem Maggie.
Podaliśmy sobie ręce. Obdarował mnie szerokim uśmiechem. Wstaliśmy, a on zaproponował spacer. Nie znałam go, nie wiedziałam kim jest, a co najważniejsze nikt nie wiedział gdzie jestem ja! Gdyby coś mi się stało... Zgodziłam się jednak, wstałam z jego pomocą i ruszyliśmy w stronę parku. Chłopak wypytywał mnie o różne miejsca w naszym mieście, opowiadałam mu gdzie jest najciekawiej, najmilej, i gdzie można fajnie spędzić czas. Wypytywał o ludzi tu mieszkających, o to jacy są, jak się zachowują w stosunku do innych, co lubią robić. Czułam, że mnie słucha. Teraz przyszła kolej na moje pytania. Chłopak przybył tu z Waszyngtonu. Przeprowadzili się, bo potrzebowali zmian. Nie dopytywałam się o co chodziło, naprawdę nie chciałam być wścibska. Nasuwało mi się jedno pytanie. Korciło mnie żeby zapytać.
- Będziesz chodził do naszej szkoły?
- Taak, już jestem zapisany. Zaczynam jutro.
- Która klasa?
- Jeszcze nie wiem, jutro mi powiedzą. Co robiłaś tutaj sama?
- Ja... Nie! Nie byłam sama.
- Aha... Widzisz duchy i z nimi rozmawiasz. Czuję sprawę.
Jonathan zauważył, że nie chcę o tym rozmawiać, więc obrócił moją odpowiedź w żart. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Uśmichnęłam się i zaproponowałam spacer nad jezioro w parku. Chłopak zgodził się bez wahania. Zadawał mi przeróżne pytania, szczerze mówiąć nie znałam na kilka odpowiedzi o moim mieście, chociaż mieszkam tu od urodzenia. Odruchowo zerknęłam na zegarek, było bardzo późno, musiałam wracac do domu. Czas z chłopakiem minął mi zaskakująco miło i szybko.
- Wybacz, ale dziś nie pójdziemy nad jezioro. Muszę wracać do domu, tata się zezłości. Już od 2 godzin powinnam być w domu. Potrafisz dojść stąd do swojego domu?
Chłopak kiwnął głową na tak.
- Naprawdę przepraszam!
- Nic się nie stało. Uciekaj już.
- Do zobaczenia jutro w szkole!
- Takk... W szkole...
Begiem ruszyłam do domu. Mój ojciec był porywczy, kiedy się denerwował wyżywał się często na mnie. Byłam jego kozłem ofiarnym, kiedy tego potrzebował. Nie mogłam się sprzeciwić, był silniejszy, większy i decydował o mnie, nie byłam w końcu pełnoletnia. Wiedziałam jak czuł się Da