Duszne lato cz.2 (+18)
***
Szli gęsiego labiryntem piwnicznych korytarzy do miejsca, w którym znaleziono kolejną - sądząc po naturze samego przestępstwa, a także po sposobie, w jaki je popełniono - ofiarę Safanduły, Było ciemno jak w kiepskim horrorze klasy B, bo pewnie ktoś z mieszkańców bloku notorycznie podpierdalał żarówki i aspirant Mariusz idący na przedzie, musiał sobie przyświecać małą, punktową latareczką. Brakowało już chyba tylko muzyki grozy, jakiegoś przeraźliwego pisku skrzypiec, czy też innych, wywołujących gęsią skórkę efektów dźwiękowych. I kiedy wszyscy już chyba ulegli budującemu się nastrojowi, Mariolka zaczęła okrutnie bluzgać, gdyż wypatrzyła na rurach ciepłowniczych nad ich głowami fosforyzujące ślepia kotów, do których miała szczególną awersję.
- No i czego się tak pultasz? - zapytał słodko Klocu, zdziwiony jej nagłą i niespodziewaną reakcją.
- Nad nami jest całe stado jebanych sierściuchów! - wrzasnęła dziewczyna.
- I co z tego? Zjedzą nas? - droczył się z nią Klocu.
- Nie cierpię ich. Nawet ich gówno jest toksyczne!
- Boisz się, że na nas nasrają tym swoimi toksycznym gównem? - zarechotał.
- Mam alergię na kocią sierść - wtrąciła ni z gruchy, ni z pietruchy prokurator Agnieszka.
- Ty to kurwa masz już wystarczająco nastane! - skwitowała Mariolka, a po chwili dodała. - To było do Kloca… tak gwoli ścisości.
Przekomarzali by się dalej, gdyby nie dostrzegli jasnej poświaty, co wskazywało, że zaraz będą u celu. Jeszcze tylko jeden zakręt i znaleźli się na miejscu, oświetonym zimnym światłem lampy halogenowej. To właśnie tutaj jeden z mieszkańców bloku przypadkowo natrafił na kolejną ofiarę seryjniaka, a dokładniej potknął się o nią, idąc po słoik kompotu z mirabelek.
- Co my tu mamy? - zapytała prokurator Agnieszka tym swoim oficjalnym, wyćwiczonym do perfekcji głosem.
Jeden z obecnych tam techników bezradnie rozłożył ręce.
- Nic, czysto - rzucił przez ramię drugi technik, nie przerywając zbierania narzędzi do dużej, skórzanej torby. - Więcej się dowiemy jak obejrzy ją lekarz, ale na ten moment wygląda nam to na robotę Safanduły.
- A ten świadek, który ją znalazł? Nie zauważył nic podejrzanego? - kontynuowała pani prokurator.
- Zaprosiliśmy go na komendę - wtrącił się Mariusz - może przez noc coś sobie przypomni.
Mariusz, zwykle nieśmiały i wycofany, bo znający swoje miejsce w hierarchii, poczuł się bardzo wyróżniony tym, że zastępca komendanta zwrócił się do niego z zapytaniem, jakby się widział w roli członka wydzielonej, elitarnej grupy tropicieli zła i występku. To już nie miały być jakieś tam pogadanki w okolicznych szkołach i domach opieki o pedofilii, odblaskach, metodzie na wnuczka, czy na policjanta, tylko prawdziwa akcja dochodzeniówki! Młody aspirant czuł ogromną ekscytację i od razu chciał wszystkim udowodnić swoją wartość. Dwoił się i troił, żeby zasłużyć na uznanie u starszych, doświadczonych kolegów. Mariolka I Klocu skwapliwie to wykorzystywali jeżdżąc po Mariuszu, jak po burej suce.
***
Następnego dnia wybuchła gigantyczna afera, rozkręcona przez lokalne media, które rozpaliły do czerwoności opinię publiczną informacją, że organy ścigania nic nie robią w temacie seryjnego gwałciciela. W porannym Kurierze pojawił się artykuł na całą pierwszą stronę, że policja i prokuratura zamiast ścigać wstrętnego zwyrodnialca – Safandułę, urządza sobie dzikie harce na osiedlowym placu zabaw, przy okazji dewastując już i tak słabej jakości wyposażenie. Artykuł był opatrzony monstrualnej wielkości zdjęciem siedziska karuzeli, z pociętym i powyginanym oparciem. Pod zdjęciem widniał podpis – Wandale z policji i prokuratury w sprawie Safanduły kręcą się w kółko, a ten gra im na nosie.