Do usranej śmierci
1.
Do końca życia nie zapomnę dnia, w którym przez swoje lenistwo zostałem kaleką. Stało się to dokładnie w poniedziałek. A czemu akurat w poniedziałek, tego chyba nigdy się nie dowiem. Nie jest to zresztą w tej historii najistotniejsze. Liczy się fakt, że nie chciało mi się iść do pracy piechotą. Niby pogoda była ładna; słońce nieśmiało wyglądające zza horyzontu odbijało się w szybach samochodów, ptaki wyśpiewywały zapierające dech w piersiach melodie, a ciepły, letni zefirek przyjemnie owiewał twarz. Jednak ja, zniesmaczony perspektywą dwudziestominutowej przechadzki, wpakowałem tyłek w rozklekotany minibus i nieświadomy czyhającego kilka przecznic dalej niebezpieczeństwa, przysnąłem. O czym śniłem? Nie jestem pewny, ale chyba o Zosi, mojej narzeczonej. Za rok mieliśmy się pobrać. Widziałem, jak ubrana w białą suknię, przysięga mi wierność przed ołtarzem udekorowanym kwiatami. Nawet sam Jezus błogosławił nam z namalowanego na suficie katedry fresku.
Z błogiej drzemki wyrwał mnie chrzęst rozrywanej blachy. Poczułem ból, a przed oczyma zatańczyły mi kolorowe kule. Po chwili straciłem przytomność.
Przebudzenie to był istny koszmar. Na początku nie mogłem rozewrzeć powiek, jakby zostały sklejone butaprenem, a kiedy w końcu je otworzyłem, zostałem oślepiony jaskrawym światłem. Dopiero gdy mój wzrok nieco do niego przywykł, zauważyłem kilka ubranych na biało postaci. Anioły? Nie, takie rzeczy to tylko w Erze. Nie będziecie pewnie specjalnie zaskoczeni, jeśli od razu zdradzę, że byli to lekarze. Dokładnie rzecz ujmując, chirurdzy. Czuwali przy moim łóżku i szeptali coś między sobą. Kiedy zauważyli, że odzyskałem przytomność, uśmiechnęli się nieznacznie. Chwilę później opuścili salę, a zamiast nich przyszła czarnowłosa kobieta w średnim wieku. Przedstawiła się jako Krystyna – szpitalny psycholog. Powiedziała, że miałem wypadek. Jakiś pijany kierowca wjechał Tirem w minibus, którym jechałem do pracy. Zginął na miejscu, zabijając przy okazji wszystkich pasażerów. Wszystkich, prócz mnie. Przeżyłem tylko dzięki temu, że amputowano mi ręce, tuż przy ramionach. Gdyby nie to, wykrwawiłbym się na śmierć.
Początkowo jej słowa nie docierały do mnie, jakbym miał założoną jakąś mentalną blokadę. Ja bez rąk? Młody, silny facet nie bojący się żadnych wyzwań? Kaleką? Odrzucałem tę informację niczym śmiecia.
Jednak w końcu zrozumiałem, że to wszystko dzieje się naprawdę, że do końca życia będę karmiony jak dziecko, przebierany i podmywany. Pomyślałem o Zosi. Czy wytrwa? Czy będzie potrafiła się mną zaopiekować? Czy znajdzie w sobie dość siły?
Przez cały czas mojego pobytu w szpitalu nie odwiedziła mnie ani razu. A ja czekałem jak głupi, łudząc się, że jednak przyjdzie. Tylko dla niej znosiłem upokarzający obowiązek wypróżniania się do basenu i bolesne zmiany opatrunków. Była jedyną bliską mi osobą, ponieważ cała moja rodzina mieszkała za granicą. Traktowali mnie jak czarną owcę i nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego.
W końcu rany zabliźniły się na tyle, że mogłem wrócić do domu. W mieszkaniu czekała Zosia. Siedziała na fotelu i paliła papierosa.
- Słyszałam, że dzisiaj wychodzisz – powiedziała, patrząc mi w oczy.
W tym spojrzeniu oprócz litości było coś jeszcze. Pogarda? Obrzydzenie? Nie potrafiłem odgadnąć.
- Jak widzisz – odparłem.
Chciałem zapytać dlaczego nawet raz nie wpadła do szpitala i co dalej z naszym związkiem, ale zostałem uciszony gestem dłoni.
- Między nami skończone – wypaliła bez ogródek. – Sam chyba rozumiesz. Jestem młoda i nie chcę zmarnować sobie życia przy kalekim facecie. Wiem, że moje słowa cię ranią, ale znasz mnie. Zawsze mówię to, co myślę.
Nawet nie wiedząc kiedy, padłem przed nią na kolana i zaszlo