Do usranej śmierci
ę nawet domyślać. Zbyt wiele słyszałem opowieści o kosmitach wkładających uprowadzonym sondy do odbytu i innych otworów.
Gdy już przeniesiono mnie na stojący w centrum sali niewielki stolik i rozebrano do naga, jeden z obcych wepchnął mi stalowy drut do nosa. Wygrzebał nieco śluzu, po czym schował próbkę do małej probówki. Kolejny zainteresował się kikutami. Mierzył je, obmacywał i nacinał. W duchu błagałem wszystkich Świętych, by te kreatury dały mi w końcu spokój. Pocieszałem się jednym. Podobno porwani ludzie, gdy było już po wszystkim, nic nie pamiętali. Liczyłem, że i ja zapomnę.
Jednak w całym moim życiu nic nie dzieje się tak, jakbym sobie życzył. Nagle wszystkie ściany zaczęły migotać na czerwono. Kosmici natychmiast przerwali badanie i wybiegli z pomieszczenia jak do pożaru. Może tak było w istocie? Ja w każdym razie odzyskałem władzę w członkach. Zapomnieli włączyć zabezpieczenie? Albo przez przypadek, z pośpiechu, wyłączyli je? Latało mi to. Skołowany jak po solidnym przepiciu zwlokłem się z blatu i chyłkiem ruszyłem w kierunku najbliższych drzwi. To, co za nimi ujrzałem, obudziło we mnie najgorsze, zwierzęce instynkty. Wyobraźcie sobie, na dziesiątce łóżek leżały nagie kobiety, należące do rasy moich porywaczy. Chyba spały, albo były nieprzytomne. Na moje pojawienie się w każdym razie nie zareagowały. Ogarnęła mnie żądza. Zapach wilgotnych sromów sprawił, że przestałem myśleć głową, a zacząłem innym, na chwilę obecną równie twardym organem. Cóż, dwa lata abstynencji seksualnej zrobiły swoje. Wybaczcie wulgarność, ale zerżnąłem je wszystkie. Nie przeszkadzało mi, że pochodziły z innej planety. Dlaczego nie poprzestałem na jednej? To chyba jasne. Nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej wody.
Kiedy poczułem się zaspokojony, grzecznie wróciłem na stół. Bladoskórych jeszcze nie było. Zamknąłem oczy i zasnąłem. Czemu się dziwić? Po tak ciężkiej harówce potrzebowałem odpoczynku.
5.
Po przebudzeniu czekała na mnie kolejna tego dnia niespodzianka. Nie powiem, niezwykle przyjemna. Kątem oka zauważyłem, że kosmici doszywają mi ręce! I to nie jakieś plastikowe protezy, ale normalne, żywe kończyny, które czułem, pomimo, że operacja nie dobiegła jeszcze końca. Jakże wysoki musiał być poziom ich wiedzy, skoro mogli sobie pozwolić na tak skomplikowany zabieg. Byłem wniebowzięty! W duchu dziękowałem Bogu za stworzenie tych wspaniałych, miłosiernych istot. Nie mogłem doczekać się, kiedy w końcu zostanę odstawiony do domu.
Wspominałem już, że całe moje życie toczy się na opak? Że nigdy nie dostaję tego, co bym chciał? Kiedy wylądowaliśmy, dwóch przybyszów poprowadziło mnie do wyjścia. Szedłem, ucieszony jak dziecko. Co chwilę szczypałem lub drapałem moje nowiuteńkie rączęta i delektowałem się płynącymi z nich odczuciami. Dla zabawy nawet klepnąłem w tyłek jednego z obcych, ale nie zareagował, sztywniak.
Wysiedliśmy na jakimś kamienistym pustkowiu. Jak okiem sięgnąć, skały i nic więcej. Istoty wszelakich ras rozłupywały je stalowymi oskardami, zaś uzyskany w ten sposób gruz wrzucały na niewielkie wagoniki. Na początku pomyślałem, że to pomyłka, ale kiedy wepchnięto mi w dłonie kilof, pojąłem beznadziejność sytuacji. Zaprotestowałem głośno, a wtedy bladolicy kosmita, przyłożywszy najpierw do ust szarą płytkę, przemówił:
- Zapłodniłeś bezprawnie dziesięć Wenusjanek. Jako, że nie masz z czego wyłożyć na utrzymanie dzieci, które już niedługo przyjdą na świat, zostałeś w trybie przyspieszonym skazany na pracę w Marsjańskich kamieniołomach. Musisz jakoś zrekompensować wydatki, jakie poniesiemy w związku z faktem, że za ich wyżywienie i wykształcenie zapłaci nasza planeta.
Z wrażenia opadła mi szczęka.
- Il