Do końca
Cele więzienne w Arban-Kahr były puste, oprócz jednej, w której więziono kapitana specjalnej jednostki bojowej królestwa Dagbery Arnolda Virtanena. Został pojmany podczas ostatniej bitwy, która maiła miejsce w okolicach miasta Duże Wierzby.
W ciąż się zastanawiał, dlaczego przegrali. Im bardziej się nad tym zastanawiał tym bardzie się temu dziwił. Może przewaga liczebna wroga?- Pomyślał.
- Nie. To nic, że mieli przewagę. My byliśmy lepiej wyposażeni, lepiej wyszkoleni.- Szepnął do siebie.- Chyba, że…
Usiadł na swoim łóżku, zamknął oczy. Próbował się skupić.
Znów stał w szeregu, spoglądając na przeciwnika. Nie była to regularna armia, lecz zbieranina orków, goblinów, ludzi, półorków, trolli i wszelkiego plugastwa, które ktoś zjednał obiecując wolność, a tym czasem wykorzystał ich do własnych celów. Stał spokojnie, motywując i zachęcając swoich ludzi do walki. Szybko oszacował liczebność wroga.
- Spokojnie panowie. Szybko rozprawimy się z tą hałastrą i wracamy do domu!- Krzyknął do swoich żołnierzy.
Jako jeden z nielicznych walczył w pierwszym szeregu, mimo iż był dowódcą i nie musiał tego czynić. Swoim postawą w pewien sposób dodawał swoim wojowniką odwagi, gdyż widzieli, że walczy razem z nimi, a nie jak inni dowódcy chowają się za plecami żołnierzy.
Strategia była już dawno opracowana, cała armia stała na pozycjach. Czekano już na atak. Od kilku chwil wrogie wojska krzyczały, każdy w swoim języku, co było bardzo nie zrozumiałe. Lidzie z Dagbery stali spokojnie i czekali.
W końcu wróg ruszył. Powolnym krokiem z każdą chwilą przyspieszając, aż zaczeli biec.
Uderzyli niczym fala, która rozbija się o skały. Tak właśnie zachowali się żołnierze. Jak skała, byli twardzi i nie cofnęli się nawet o krok. Lamęt rannych ginął w zgiełku bitwy.
Obie armie napierały na siebie zaciekle. Walka przeradzała się w coraz większa rzeź. Nie było litości.
Kapitan Virtanen dawał prawdziwy przykład walki. Zachowywał zimną krew jak w każdej innej bitwie. Robił to, do czego był szkolony przez lata. Zabijał.