Dług
Dwa cienie sunęły po obskurnych ścianach bloków. Budynki wyglądały w opłakanym stanie: cały tynk już prawie odleciał; były wymalowane brzydkimi malunkami oraz rasistowskimi hasłami i okrzykami wszechpolaków. Gdzieniegdzie okna były zabite deskami. Jednak cierpliwie czekały na skończenie swojego żywota-zburzenie.
Zza zakrętu wyłoniło się dwóch pędzących mężczyzn. Głębokie oddechy odbijały się w groźnych pomrukach. Biegli gdzieś przed siebie, nie oglądając się do tyłu. Światło księżyca przedzierało się przez chmury, lekko oświetlając ich twarze.
Jeden miał długie proste włosy, które opadały bezwładnie na wychudzone policzki, a teraz przyczyną pędu powietrza, zasłaniały oczy. Co i raz próbował ręką odgarnąć je, marząc, aby lepiej ujrzeć drogę. Nadmierne próby nie przynosiły żadnych efektów. Oczy głęboko osadzone w czaszce ukazywały strach z nutą pychy. Z ust wydobywał się „dziki śmiech” na przemian z przekleństwami.
-Teraz w prawo-krzyknął drugi, pociągając za sobą kolegę w szczelinę między blokami.
Rzucił nim w kąt i schylił się, opierając o ścianę. Pot perlił mu się na łysej głowie, spływając strużkami po twarzy, nie wychudzonej jak u kolegi. Postura ciała też była przeciwieństwem do długowłosego. Umięśnione ciało rozciągało za małą koszulkę. Ciężko łapał oddech, dławiąc się każdym haustem powietrza.
Nie mówili nic do siebie, wysłuchując jakichkolwiek dźwięków. Woń smrodu latająca nad ich głowami w ogóle im nie przeszkadzała.
-O Boże! Chyba nam się udało...-wyszeptał podnieconym głosem długowłosy.
Łysy wstawszy rzucił groźnym spojrzeniem spode łba i ryknął.
-No kurwa, teraz Boże! Zapchlony kundlu o imieniu Maciuś pierdolony wacuś! Jebnęło cię, że nosisz przy sobie tyle haszu i marii - Maciek nie patrzył na niego, utkwił wzrok w myszach pałaszujących śmietniki – Masz pierdolca?
-Sorry szefie - odparł i próbując wstać, syknął a na twarzy pojawił się grymas bólu – Chyba skręciłem kostkę – oznajmił i złapał się za lewą stopę.
-Bo zaraz się wzruszę... nad losem nieopierzonego młokosa. Teraz miałeś szczęście, bo ja byłem w pobliżu, ale drugim razem jak psy coś u Ciebie zwęszą, to ja nie będę nadstawiał dupy. Zrozumiałeś? – Maciek puścił te pytanie mimo uszu – Dobra zwijamy się we własne strony.
Poszedł. Nagle twarz Maćka oświetlił błysk latarki. Na szczupłym ciele powiewała rozpięta czerwono-czarna koszula w kratę. Pod nią czarna koszulka była przesączona potem. Na nogach miał założone charakterystyczne ciemne sztruksy, lekko zwężane od dołu.
Szybko wstał, wstrzymując się od ryknięcia z bólu. Strach i przerażenie malowały się na jego twarzy. Zaczął uciekać w przeciwnym kierunku do światła, lecz zaraz upadł.