Dług
-Nie ruszaj się! Policja! - a po chwili - to on.
Maciek pomyślał: No i masz udało się zwiać. Bał się. Widział brudne cele przed oczyma. Nie wiedział, co robić, choć miał pewność, że nie ucieknie. W głowie kłębiły się czarne myśli...
-Wstań! Powoli! Ręce do góry!- krzyczał jeden z policjantów, a Maciek posłusznie wykonywał polecenia – skuć go - rzucił do dwóch innych policjantów.
Skuwszy ręce Macka funkcjonariusze zaprowadzili go do radiowozu. Idąc, popychanym od tyłu i bezbronny, wygląd głównego policjanta wydawał mu się śmieszny.
Gruby, a przy wzroście około 170 cm, wydawał się taki okrąglutki. Za nic nie przyszłoby do głowy Maćkowi, że taki ostry i ciężki głos niczym warknięcie psa to jego. Zaśmiał się lekko, bo nadal był pod wpływem marihuany. Chociaż, zaraz przestał, bo uświadomił sobie, co go czeka.
Zamknęli Maćka i odwieźli do aresztu, pędząc ciemnymi ulicami miasta. Zajechawszy do celu i zostawiwszy długowłosego w obecności dwóch stróżów prawa, jeden z policjantów odjechał samochodem. Kolejna ucieczka była bezsensu: po pierwsze była niemożliwa – Maciek nigdy nie odznaczał się siła, jednemu nie dałby rady, a co mówiąc dwóm; po drugie ciężko było mu myśleć, prawie nie kontaktował ze światem. Tyle wydarzyło się w ciągu kilku chwil. Jego mózg wysiadł. Najlepiej zapaliłby fajkę haszu, aby powoli rozważyć każdą sprawę
Nadal skuty rękoma Maciek był prowadzony do „przyjemnej celi” przez długi korytarz pomalowany jasną zielenią jak barwa młodego listka. Ta zieleń była rozkoszującą. Maciek zatonął gdzieś w myślach, bujając, latając.
Policjanci myśleli, że prowadzą jakiegoś etatowego ćpuna. Naprawdę, Maciek tylko palił haszysz i marihuanę, nic więcej. Pierwsze zaczął „kopcić” w wieku piętnastu lat, a specyfik z Jamajki przed rokiem. Dużo ludzi z jego kręgów dziwiło się, że jak może tak długo na jednych wytrzymać. Czasem na imprezach zażywał kwas, znane jako LSD. Bał się twardych narkotyków, chociaż jego bariera ochronna słabła w ostatnim czasie. Brał, gdy mu się chciało i kiedy finanse były jako takie. Ostatnio miał mało kasy, więc wziął się za dilerkę. Rozprowadzał w mieście narkotyki różnej maści: miękkie i twarde.
Zamknęli go w nawet ładnym pomieszczeniu. Wyglądało schludnie i czysto. Po katach nie koczowały koty kurzowe. Niebieskie ściany działały usypiająco. Łóżko było nakryte bardzo przyjemną pościelą, do której Maciek się przytulił i natychmiast zasnął.
Obudził go zgrzyt zamka u drzwi. Wszedł ów śmieszny policjant i siadł na stojącym naprzeciw łóżka krześle.
-Wplątałeś się w niezłe bagno- zaczął -miałeś tego przy sobie; próbowałeś uciec. Jeszcze przeszukamy twoje mieszkanie.
Maćka zamurowało. Głowę przeszył ostry ból. Próbował się ocknąć, ale nie mógł. Miał nadzieję, że to sen. Głos policjanta wydawał mu się odległy, trudny do zlokalizowania.
-Co?- wymamrotał.
-Imię i nazwisko?- spytał ponownie.
-Maciej.. hm Dobrucki- bąknął Maciek
-Łżesz, mów prawdę- zażądał poirytowany.
-Maciej Dywiński.