Tato
"Malwy po chatach kwitną i bledną, po sześciu latach nic już nie jest tragedią." Agnieszka Osiecka
Telefon zadzwonił sześć lat temu w połowie burego listopada, wieczorem około godziny dwudziestej pierwszej. Teresa siedziała w fotelu z książką rozłożoną na kolanach. Litery tańczyły jej przed oczami. Była zmęczona koszmarnym dniem w pracy i nie bardzo mogła się skoncentrować na lekturze. Dopiero dzwonek telefonu wyrwał ją z letargu. To była siostra Teresy. Po jej głosie rozpoznała, że stało się coś strasznego. Anna ostatni raz mówiła do niej w taki sposób, kiedy Teresa miała trzynaście lat, a z rany na jej lewej łydce lała się krew. Potem już nigdy. Nazwała ją Myszką i poprosiła, żeby usiadła. Teresa do tej pory takie sceny oglądała tylko w filmach, więc usiadła grzecznie, tak jak tamte filmowe bohaterki. Nie powiedziała nic. Siedziała bez ruchu i miała nadzieję, że może, jeśli będzie udawać, że jej nie ma, to tego, co ją czeka po drugiej stronie słuchawki również nie będzie. Ale było. Są wyniki rezonansu. Z tatą jest bardzo źle. To prawdopodobnie nowotwór w bardzo zaawansowanym stadium. Nie wiadomo czy w ogóle coś da się zrobić.
Od tamtej pory ilekroć Teresa czuje, że zaraz padną słowa, których za żadne skarby nie chciałaby usłyszeć, siłą woli zatrzymuje czas. Wcale nie jest jej spieszno do tych słów. Wcale nie tęskni za chwilą, kiedy jej pieczołowicie poskładane w jedną spójną całość życie znów rozpadnie się na drobne kawałki. Niestety nie ma zbyt dobrego zdania o własnej woli, bo świat udaje jej się zatrzymać zaledwie na ułamki sekund, może sekundy, a potem gna dalej w zawrotnym pędzie jak wielka karuzela. Mikser, w którym mieszają się emocje. Roller coaster, z którego można wypaść w jednej chwili. Wystarczy sekunda i nie są już ważne plany wakacyjne, nieprzeczytane książki piętrzące się na stoliku nocnym, spotkania z przyjaciółmi, tekst, który trzeba skończyć za dwa dni. Wszystko to, co jeszcze przed momentem było priorytetem. Błahość problemów poraża, a małość świata wydaje się być dość groteskowa.
To prawda, że w takich chwilach udajemy, że „to” się nie dzieje. Żeby „to” znieść Teresa musiała podzielić siebie na dwie osoby. Jedna nieprzytomna z bólu siedziała bez słowa w fotelu z telefonem przyciśniętym do ucha, a druga obserwowała ją z daleka i udawała, że jej „to” nie dotyczy. Z tej rozmowy Teresa pamięta jeszcze tylko tyle, że mimo, iż do końca czekały z Anną na cud i nie przestały wierzyć, że może się zdarzyć, to już wtedy obiecały sobie, że będą silne, zaopiekują się tatą, a jeśli lekarze będą bezsilni pozwolą mu umrzeć w domu. To był jedyny raz, kiedy pomyślała, że umrze. Nigdy później nawet wtedy, kiedy leżał w śpiączce, kiedy lekarze trzy razy przygotowywali ją na jego śmierć powtarzając, że „to” może wydarzyć się w każdej chwili – ani przez sekundę nie wierzyła, że ten wielki, silny mężczyzna naprawdę umrze. Kiedy jej ojciec mówił, że to już koniec ona odpowiadała, że to dopiero początek. I wcale nie kłamała. Naprawdę w to wierzyła. Wbrew opiniom lekarzy, wbrew zdrowemu rozsądkowi, wbrew całemu ustalonemu porządkowi rzeczy. Nie rozmawiali o sprawach ostatecznych. Być może tylko bardzo sugestywnie udawali, że one ich nie dotyczą, chociaż Teresa po paru latach ciągle ma wrażenie, że byli tego pewni.
Do tej pory śmierć ojca wydaje jej się czymś nierealnym. Często miewa sen, w którym po kilku latach znów dzwonią do niej z kliniki. Okazuje się, że tato żyje, leży w szpitalu, właśnie wybudził się ze śpiączki i czeka na nich. Jeszcze do niedawna Teresa w ogóle nie potrafiła w kontekście swojego ojca używać słów: śmierć, umrzeć, pogrzeb. Ilekroć ktoś mówił do niej np. „Na pogrzebie twojego taty...”, czuła się jakby dostała w twarz. Jeszcze parę miesięcy temu nie potrafiła mówić o ojcu w czasie przeszłym. Uparte słowa odmienione w odpowiednim czasie nie przechodziły jej przez gardło. Dziś, kiedy od jego śmierci minęło sześć lat wciąż często o nim myśli. Ale czy może już mówić?