Diament i Sól
Jest to pierwsza część powieści wydawanej w częściach przez RW2010 (planuje wydać 100 części, czyli 100 opowiadań, gdzie jedno jest kontynuacją drugiego). Nie chciałam tutaj jednak robić reklamy, a przynajmniej nie tylko to było moim celem. Bardziej pragnę zasięgnąć opinii innych, zapoznać się z ich krytyką i poprawić w przyszłości błędy jakie dostrzegą.
Był ciepły dzień sierpnia kiedy drobna kobieta, koło czterdziestki dobijała się do pewnego mieszkania w starej kamienicy.
– Otwieraj, to ja! – warczała, aż wreszcie przestała, kiedy usłyszała jak ktoś po drugiej stronie odbezpiecza łańcuch i chwyta za klamkę.
– Cześć – przywitał się uprzejmie. Był w samych spodenkach. Jego ciało pokrywała lekka opalenizna, a oczy zachodziły mgłą.
– Matylda jest u ciebie? Muszę z nią porozmawiać? Dlaczego ona nie daje mi znaku życia? – Kobieta bezceremonialnie władowała się do środka i zaczęła odwiedzać poszczególne pomieszczenia.
Na początek znalazła się w przedpokoju i omal nie wywaliła o kilka szklanych butelek po piwie, później znalazła się w kuchni, gdzie śmierdziało przypalonym popcornem. Wejrzała z dezaprobatą na chłopaka swojej córki. On jednak nie przejął się jej spojrzeniem, złożył dłonie na piersi i oparł o ścianę. Kobieta wstąpiła do salonu, na stole stała dopita już butelka wódki i pudełko po pizzy. W tamtym pomieszczeniu jednak nie panował bałagan. Wbiegła do sypialni i omiotła ją wzrokiem, nigdzie nie było śladu Matyldy. Jej czujnemu spojrzeniu nie umknął jednak fakt, że biały proszek, sypany w wężyk znajduje się na komodzie.
– Znowu bierzesz? – zapytała.
– To nie moje – zaprzeczył.
– Moja córka też bierze? – Kobieta nie dawała za wygraną.
– To nie moje, potarzam. A teraz czy mogłaby pani opuścić mój dom. Właśnie miałem nastawić wodę na herbatę, włączyć muzykę i zacząć sprzątać. Dziś może przyjść kurator, sama rozumiesz. – Rafał Dorman miał to do siebie, że rzadko kiedy się hamował. Mówił to co ślina niosła na język, ale przynajmniej był szczery. To lata temu spodobało się w nim Matyldzie.
– Kurator? – Pani Wiktoria wydawała się zaskoczona.
– Tak, kurator. Mieszkam z siostrą, ma synka, jakbyś zapomniała. Jest nieletnia, pod moją opieką, tak samo Brian (Brajan) i staram się jak mogę by nikt się nie doczepił. Znalazłem pracę na lepszą umowę, od października zacznę zaoczną szkołę i może trudno w to uwierzyć, ale wychodzę na prostą. – Mężczyzna mówił w miarę spokojnie, starał się jak mógł by nie pokazać irytacji. Zaczął się zbieraniem resztek pizzy i wkładaniem jej do pudełka, które chwile później wylądowało w koszu w kuchni.
– A gdzie jest Matylda? Też znalazła jakaś pracę? – Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i odwrócił w stronę kobiety.
– A skąd ja to mam do cholery wiedzieć? Od czerwca nie jesteśmy razem. To już jakieś dwa miesiące.
– Czemu ja nic o tym nie wiem? – Wiktorii grunt jakby odsunął się spod nóg, usiadła na jakimś pobliskim krześle i wpatrywała się z niedowierzaniem w swojego niedoszłego zięcia. – Mieliście się pobrać?
– Mieliśmy, ale nie wyszło.
– Co takiego się stało?
– Nic, chcieliśmy ci dać powód do świętowania, nigdy mnie nie lubiłaś – zadrwił i nalał wody do czajnika.
– Rafał, to nie tak, że nie lubiłam. Po prostu masz kryminalną przeszłość.
– Za to jej nowy facet jest bardzo prawy.
– Nowy facet? – zapytała. On starał się odpalić palnik w kuchence zapałkami. Oparzył się przy tym i syknął.
– Tak, nowy. Chociaż bardziej pasowałoby słowo stary. Pamiętam jak miałaś pretensje, że to nas wiele dzieli, że jestem ponad cztery lata starszy.
– To nie były pretensje, a ostrzeżenia. Skoro nie jesteście razem, to widocznie miałam racje, że do siebie nie pasujecie. Szkoda tylko, że potrzebowaliście czterech lat by się do tego przekonać.