De profundis clamavi at te, Domine
amowane, by roznieść w pył każdy obiekt, który podejdzie na sto mil. Dawno, dawno temu, gdy nie było jeszcze wież magów, cesarzy i artanów, ostatni umierający z głodu i zimna inżynier, z powodu nabytej ślepoty zwany Johnem Bez Oczu, nie mogąc inaczej zemścić się na ludziach, którzy pozostawili go wraz z towarzyszami na powolną śmierć, postawił wszystkie systemy obronne kosmicznej cytadeli w stan alarmu bojowego.
Trwały w nim siedem tysięcy lat, strzelając z rzadka do większych meteorów i kawałków lodu ze starego zbiornika wody. Odwet martwej ręki w najdoskonalszym wydaniu - obojętnie na kim, ale wywrze swój gniew.
Do Gwiazdy zbliży sie statek - mała, złota drobina na tle wszechogarniającej czerni.
Krótki błysk.
Spudłują - zawiodą przeżarte rdzą przyrządy celownicze. Ale nie całkiem.
***
- Co. To. Murwa. Zagwazdrana. Wać. Było?! -
- Antymateria. Jak. Przypuszczam. Starożytni. Umieli. Ją. Otrzymywać. Wyrwało. Nam. Dziurę. W. Zbiorniku. Powietrza. Kręcimy. Się. Jak. Fryga. Napęd. Wysiadł.-
- Wiem. Murwa. Aktywuj. Zapasowy! -
- Kicha. Szefie. -
- Jak. Idziemy?! -
- Dzikim. Kursem. Z. Przyspieszeniem. Równym... owmord... - niezrozumiały komunikat.
- Co. Znowu? -
- Nie. Mogę. Dokładnie. Obliczyć. Przez. Ten. Wyciek. Ale. Jeśli. Nic. Się. Zmieni. To. Za. Cztery. Zdrowaśki. Wejdziemy. Na. W. Miarę. Stabilną. Orbitę. Wokół. Gwiazdy. Życia. -
- Strzeli. Drugi. Raz? -
- Raczej. Nie. Algorytm. Chyba. Nie. Zajmuje. Się. Statkami. Uszkodzonymi. Zresztą. Nie. Musi. -
- Jaśniej. -
- Nie. Mamy. Napędu. Powietrze. Właśnie. Ucieka. W. Pustkę. Siada. Ogrzewanie. Zamarzniemy. Lub. Udusimy. Się. Najdalej. Za. Dwa. Wizgi.-
- A. Oni? Widzieli. Nas. -
- Sygnalizator. Zewnętrzny. Szlag. Trafił. Możemy. Tylko. Się. Domyślać. Co. Zrobią.
***
Na pokładzie Żaglowca Mroku Neuwald i Salwator będą w milczeniu przypatrywać się dramatowi towarzyszy.
- Po. Nich. - stwierdzi dekurion.
- Czemu. Nic. Nie. Sygnalizują?. -
- Bo. Nie. Żyją. Ten. Strzał. Rozpieprzył. By. W. Drzazgi. Pałac. Cesarski. Wracamy. Trzeba. Zameldować. Komisji. -
Ksiądz przyciśnie przyłbicę hełmu do lodowatej szyby.
- A. Jeśli. Nie. -
- Co. Takiego? -
- Szalupa. Nadal. Jest. Cała. Nie. Widać. Naruszenia. Pancerza. Może. Przeżyli. -
- Widzisz. Jakim. Kursem. Idą? Czemu. Tego. Nie. Skorygują? -
- Bo. Nie. Mają. Napędu! -
Szturmowiec chwilę się zawaha. Ale tylko chwilę.
- Nawet. Jeśli. To. Przecież. Dostali. W. Zapas. Powietrza. Niedługo. Się uduszą.-
- Leon! - wywoła go ksiądz, choć nigdy jeszcze nie zwrócił się do towarzysza po imieniu. - Oni. Wejdą. Na. Orbitę. Gwiazdy! -
- Na. Jak. Długo? -
- Kilka. Wizgów. Potem. Polecą. Gdzieś. W. Otchłań... Ale. To. Daje. Nam. Czas! -
- Na. Co. Niby? -
- Jak. To? Musimy. Iść. Im. Na. Pomoc. -
Młodzieniec spojrzy na niego jak na idiotę.
- I. Zaliczyć. Dokładnie. Takie. Samo. Trafienie? Oszalałeś? -
- Nie. Jest. Jedna. Szansa. Rozwijaj. Żagle. -
- Jaka? - to Neuwald teraz dowodzi, pilot nie sprzeciwia się rozkazom, uruchamia mechanizm.
- Podlecimy. Bliżej. -
- I. Co? -
- Może. Nie. Strzeli. W. Człowieka. -
***
Teraz widzę już Ziemię - Szarą Planetę. Taka, jaką pokazała magiczna kula - ogromna, popielata, z nielicznymi pasmami białych chmur, z rozrzuconymi tu i ówdzie turkusowymi okręgami słonych jezior. Pustynia, ogromna, jałowa, nieprzyjazna. Jak my tam mogliśmy wyżyć?
Ksiądz podniesie wzrok - to nie Ziemia zajmuje większości pola widzenia - ani nawet Eden, choć tutaj wyraźniejszy, jakby bliższy - choć odległość prawie ta sama.
Ogromne, pokryte lodem, bliźniacze stalowe satelity - Gwiazda Życia i Gwiazda Śmierci. Ponoć ludzie przybyli z innego planu - gdzieś z ciemnej otchłani, z dali tak straszliwej, tak nieogarnionej, że ludzki umysł nie wyobrazi sobie nawet jej ułamka. Na ich pokładz