De profundis clamavi at te, Domine
. Całe życie wywyższałem się nad innych, więc zginę tam, gdzie nie będzie innych, tak wysoko, jak to tylko możliwe.
Byłby temat na pieśń, albo chociaż pouczające kazanie. Ale nikt mnie tu nie usłyszy.
Boję się, Panie.
Panie?
Panie.
Czemu milczysz?
Widzę tylko niezgłębioną otchłań Mroku. Nieliczne ogniki gwiazd. Daleko, pod nogami, Ziemia, coraz dalsza, na jej tle czarna kropka, kosmiczna cytadela. Statku już nie sposób dostrzec.
Eden po lewej stronie, po prawej Inferno, Czerwona Gwiazda patrzy obojętnie gorącym okiem. Jak mogliśmy przezwać ją piekłem? To zwykłe słońce, jakich tysiące i miliony pali się w Morku.
Dla kogo?
Dla nas? To wszystko dla nas, Boże?
Jak mogliśmy być tacy bezczelni, by myśleć, że Wszechświat jest tylko dla nas?
On nie jest dla nikogo.
Chłód coraz większy, widać ogrzewanie zbroi siada. Jak powiedział kapitan? Powietrza na dwa wizgi. Prawie połowę zużyłem. Dziesięć, piętnaście pacierzy życia. Niewiele.
Ciekawe, dokąd poleci moje ciało? Zresztą, co to ma za znaczenie.
Dlaczego milczysz?!
Dlaczego zostawiasz mnie tu samemu?!
Nie zasłużyłem nawet na jedno słowo?! Przecież już nikomu nie powiem.
Cisza. Nie obchodzę cię. Zostawiłeś mnie, tutaj, w ciemności, dalej od świata i ludzi, niż jakiegokolwiek człowieka.
Panie, proszę. Przecież zaraz umrę.
Panie!
Panie.
Ciemność jest taka, że naprawdę nic nie widzę – ani umysłem, ani rozumem.
Miejsce Boga w mojej duszy jest puste.
Nie ma we mnie Boga.
Mówię sam do siebie. Majaczę.
Jestem sam w próżni. Tysiące mil od Ziemi. Zamarzam.
A Bóg nie odpowiada.
Bo...
Bo go nie ma.
Z Bogiem też jestem sam.
Bóg jest tylko w mojej głowie.
Czemu to jest takie... Kogo obwinić , skoro nie ma Boga?
Czy wymyśliliśmy sobie Boga tylko po to, by mieć komu się wyżalić? Na pioruny i powodzie, na ogień, na ból i śmierć?
Bóg.
To chyba największe okrucieństwo, jakie wyrządziliśmy sobie sami.
Pustka. Mrok.
Sam. Nie ma nikogo. Nie ma sensu.
Teraz wiem, o czym mówił kapitan.
Patrzę w otchłań - a ona spogląda na mnie.
***
Defensor, cały czas żarliwi się modląc, poleci w kierunku złotej plamki. Modlić sie. Żeby nie myśleć, co będzie, jak nie trafię.
"Niech Izrael wygląda Pana.
U Pana bowiem jest łaskawość
i obfite u Niego odkupienie.
On odkupi Izraela
ze wszystkich jego grzechów."
I trafi. Pilot wpuści go do środka statku - po czym odlecą ku Ziemi.
***
Nie przybędą. Zostawili mnie. Sukinsyny, murwa ich zagwazdrana wać.
No i w końcu się doigrałem. Szlachetny centurion Feliks Aureliusz Geta, zasłużony weteran Czarnego Legionu, udusi się w pustce, krążąc wokół tysiącletniej kupy żelastwa. Żałosne.
Murwa, światło wpada przez iluminator, oślepia. Na tej wysokości blask Inferna nie ma już takiego paskudnego odcienia, bardziej to już łagodny amarant niż krwisty szkarłat. Eden tez jakby jaskrawszy, bliższy. Białawe chmury unoszą się nad szmaragdowymi morzami azotu - można się zapatrzyć. A nad tym wszystkim Mrok. Tysiące Gwiazd.
Ładny widok przed śmiercią.
Przeżywałem to już dziesiątki razy, ostatnio tam, na pustkowiu. Jestem gotowy.
Pustkowiu... Widać je stąd. Szara Planeta. Żółte, górskie łańcuchy, widać Góry Krańca Świata... Nie takiego krańca, hehe, za nimi całkiem sporo przestrzeni. Jakieś miasta?! Murwa wać, latamy w Mrok, a nie poznaliśmy dokładnie nawet własnego świata.
Jest Imperium. Pałac Cesarski widoczny nawet stąd, nieźle.
Gdzieś niedaleko się urodziłem. Ale tej chatki nie zobaczę, za wysoko.
Umrę nad domem rodzinnym.
I co z tego?
Nic.
Dlaczego to tak długo trwa? Jestem gotowy. Po cholerę mi jeszcze te kilkanaście minut powietrza.
Zdjąć hełm? Nie, legionista nigdy się nie poddaje.
Te minuty dłużą mi się bardziej, niż całe życie. Po co to wszystko? Jaki