De profundis clamavi at te, Domine
ie. Siedemset świateł temu, po stu światłach lotu. Wszystkie kryształy, zapisy i bazy danych dawno przepadły, zaginęły, rozsypały się w proch - tylko Nieśmiertelny Cesarz żyje od tego czasu, ale czy można wierzyć najgorszemu wrogowi? On tak twierdzi - a może kłamie? Może żyliśmy na tym nieprzyjaznym świecie od zawsze? Ale w takim razie skąd one się wzięły?
Odkryliśmy je ponownie pięć świateł temu - nawet Imperialni zapomnieli o ich istnieniu. Zaczął się wyścig - pobudowaliśmy Żaglowce, by dostać się do nich, wejść na pokład, zdobyć zapomnianą wiedzę, zapomnianą magię i - przede wszystkim - zapomnianą broń. Wysyłaliśmy w Mrok ekspedycje, by po chwili je zestrzelić - artańscy imperialne, imperialni artańskie. Dopiero nasza, wspólna, pierwsza dotarła tak daleko. Ale i tak poniosła klęskę.
Ksiądz aktywuje różdżkę - zaklęcie odepchnie go od wehikułu, poleci w niezmierzony przestwór, ciągnąc za sobą stalową linkę. Jeśli dobrze wyceluję, sam wejdę na orbitę, blisko szalupy. Tamci, jeśli jeszcze żyją, wyjdą i kołowrót wciągnie ich z powrotem. Jeśli nie trafię... to będę miał problem.
Niesamowite wrażenie - nie ma się pojęcia, gdzie dół, gdzie góra - wszystko zmienia się z sekundy na sekundę, co pół pacierza człowiek obraca się wokół własnej osi. Mrok wokół mnie, ciemność i usiana nielicznymi kropkami gwiazdy, żaglowiec zmalał do śmiesznych rozmiarów - złota łupina na tle czerni. Dopiero wtedy zobaczy żagle, pokryte smoczą łuską, rozpięte w okrąg wokół statku, na długich, wysuwanych, stalowych masztach; chwytające gwiezdny wiatr. Jestem sam w otchłani - ale tamci na mnie liczą. Jestem ich jedyną nadzieją.
***
Uwięzieni w szalupie nie zobaczą desperackiej próby księdza - iluminator będzie skierowany w inną stronę.
- Przylecą. - stwierdzi kapitan, włączając grzałkę zbroi. Przyłbica jego hełmu pokryje się szronem, pancerz szalupy rozhermetyzuje się już zupełnie. - Jeśli. Kiedykolwiek. Jeszcze. Będą. Chcieli. Spojrzeć. W. Swoje. Odbicie. W. Lustrze. To. Po. Nas. Przylecą. -
Defensor nie odpowie - będzie się modlić po cichu, przyłbica hełmu zaparuje od oddechu.
"Z głębokości wołam do Ciebie, Panie,
o Panie, słuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
ku głośnemu błaganiu mojemu!
Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie,
Panie, któż się ostoi?"
***
Nie trafi. Minie Gwiazdę Życia o kilkanaście mil za daleko. W skali kosmicznej to nic. W skali człowieka - wszystko.
Przez chwile jeszcze będzie patrzył z niedowierzaniem na oddalający się zarys cytadeli i orbitującej wokół szalupy.
- Zawiodłem. Zabiłem ich. - stwierdzi - Koniec magii, zapasowy kryształ pusty. Trzeba wracać. - Da sygnał błyskowy Salwatorowi - misja ratunkowa nieudana, niech uruchomi kołowrót.
Jednak nic się nie stanie - nie poczuje szarpnięcia, nikt nie przyciągnie go z powrotem do żaglowca. Dalej będzie się oddalać od gwiazdy ze stałą prędkością. Że linka się urwała, zorientuje się dopiero po dwóch pacierzach.
Poleci, bezwładny, w niezmierzoną otchłań.
***
To również pozostanie niezauważone.
- Uratują. Nas. - nada Morsem kapitan do defensora. Ten pokręci przecząco głową.
- Wychodzę. Jest. Szansa. -
- Zwariowałeś. Nie. Trafisz. Ja. Zostaję. -
- Ufam. Bogu. -
- A. Ja. Ludziom. -
Schwarzdorf otworzy właz wyjściowy - spojrzy w ciemność przed sobą, zmierzy wzrokiem odległość od złocistej plamki - i odbije się od progu, poprawiając zaklęciem. Nie przestanie się modlić.
"Ale Ty udzielasz przebaczenia,
aby Cię otaczano bojaźnią.
W Panu pokładam nadzieję,
nadzieję żywi moja dusza:
oczekuję na Twe słowo.
Dusza moja oczekuje Pana
bardziej niż strażnicy świtu."
Wierzę w Boga. Wierzę w Boga, bo go kocham. On jest.
***
Zimno. Ciemno. Lecę w pustkę. Bez szans. Zawiodłem ich i sam zginę. Więc tak umrę. Coby nie mówić, Boże, masz złośliwe poczucie humoru