dalszy ciąg mojej książki "Po stronie cienia"
- Nie wyglądasz na swoje lata – stwierdziła, chyba z nutką pretensji, ale – jednocześnie – pochwały.
Roześmiałem się.
- Ilekroć to słyszę, nie wiem jak się zachować. Ale teraz odnoszę wrażenie, że masz do mnie żal, że nie jestem, przynajmniej o trzydzieści lat młodszy.
- Coś w tym jest – mruknęła.
- Joasiu, pomyśl w ten sposób… Gdybym był taki młody, i pewnie przystojniejszy – nigdy byśmy się nie spotkali, i nie zawiązali tak wspaniałych relacji ze sobą, jak teraz. – Moje uniesienie tymi słowami, zresztą prawdziwymi, było sztuczne. Trąciło goryczą.
- No – zgodziła się.
- A widzisz. A przecież żałujesz, że nie jestem taki młody, i w twoim typie. Może wówczas… - Umilkłem.
- Jesteś dużo starszy, lecz nie posądzaj mnie o takie pensjonarskie zachcianki.
- Dobra. Ale i tak ci nie wierzę.
- … Co ci odbija?
- Właściwie… tylko to, że żałuję…. Że nie jestem młodszy.
- Jezu!
Już nie ciągnąłem tego wątku.
- … Myślałem o twoich wierszach. – Chciałem jakoś nawiązać
do kartki papieru tkwiącej w kieszeni moich spodni. Ale, chyba, nie tylko dlatego. Wiedziałem, ba!...byłem pewien, że wiersze Joanny są naprawdę dobre, i tak bardzo jej własne, spieczone w jedną maź z jej krwią, że w całym kosmosie można je znaleźć tylko w lustrzanym ich odbiciu na krańcach kwantowej zawieruchy. – Musisz je wydać. Może poślemy coś na konkurs? – Chciałem już wcześniej jej to zaproponować. Sam bym się zajął ich wyborem, i tą całą logistyką.
- Wiem… są dobre.
- No właśnie. Nie wciskałbym ci kitu, bo nie ma we mnie potrzeby bycia pochlebcą. Masz dar. Ale nie zaprzepaść go. To co?
- Co?... Wiesz… mam do ciebie pełne zaufanie. Wybierz coś, i wyślij.
- Dobrze. – Chyba zamknąłem temat. Bo o czym tu gadać? Sam się muszę wszystkim zająć. Byle tylko chciała ze mną rozmawiać. Często nie odbierała telefonu, lub – gdy do Matki dzwoniłem, i prosiłem go, by zawołał Joannę, słyszałem tylko z jej pokoju krzyk: „Nie chcę! Niech się odwali! „. Potem, ale tylko czasami, przepraszała mnie. I choć strasznie mnie to upokarzało, to jakimś czarcim śladem – strasznie mnie pociągało, by wyjaśnić sobie to jej, jak uważałem, ambiwalentne do mnie zachowanie. Które było i przyjacielskim uwielbieniem, a innym razem – wściekłym atakiem na mnie, zębami wilkołaka i kolcem modliszki.
- Wiesz… może zjemy kiedyś fajny obiad w knajpie?