dalszy ciąg mojej książki "Po stronie cienia"
teraz gdy przestałem być zabójcą
i odnalazłem sens życia
i stałem się kobietą
szukam w kuchni zapachu wanilii
śladów szminki ukochanej z młodości
zaczarowanego dymu
z palonych na piecu śliwek węgierek
stałem się wrażliwą osobą
alkoholikiem ale znającym miarę
znam markę swojego ulubionego dżinu
Kuba jest dla mnie
kobietą wyśnioną
oto stałem się stołem i krzesłem
w pustce swego ciała
w moich wnętrznościach
wnusia Oliwia
i jej mama Zła Kobieta
i jeszcze ocean przeczuć
przegranych bitew
- Fajny. Ale ja już muszę iść. Zła kobieta ma swoje życie. Mój ty poeto. – Chyba była zła. Faktycznie, czas ją naglił. Tym bardziej czułem się jak wyrzucony na śmietnik zużyty garnek. - Wiersz ciekawy… ale popracuj nad nim. I wywal te wnętrzności. Niepotrzebne. Psujesz cały efekt.
Stała przede mną, coś poprawiając w swojej garderobie, myślami nie tam, gdzie chciałbym ją widzieć. Podniecona, ukrywała tę samiczą skłonność do zaspokojenia głodu swych zmysłów. Prędko wyszła z pokoju rzucając na odchodnym „cześć”.
Poszedłem za nią, do przedpokoju. Pies zawarczał. Kątem oka spojrzałem na Matkę. Kiwał się, jak zwykle, siedząc na wersalce, wpatrzony w coś, naprzeciwko siebie, i trochę niżej, pod nogami. Nic tam nie było. Światło z balkonu kładło się na linoleum smugą żywą pod jego nogi.
…Siedział nieruchomo pochylony, to znowu kiwał się leniwie lecz rytmicznie w przód, i do tyłu, drapiąc się w łydkę. Obok tej owłosionej kończyny stała napoczęta butelka piwa. Brązowe szkło odbijało jeszcze żywe promienie słońca, rozmazywało światło w błądzące plamy, które nadawały butelce żywy rumieniec; ukazywały jej bogatą duszę.
Otwarte drzwi balkonu przyjemnie łączyły się z przestrzenią – tuż za nimi – zdominowaną przez zieleń szerokiego trawnika. Parter mieszkania pozwalał odczuć, że te dwie przestrzenie – jednej zamkniętej w ścianach pokoju, i drugiej – na zewnątrz – są bliźniacze, i pozwalają się łączyć w jeden organizm.
Można było swobodnie się w nich przemieszczać. Bez lęku. Jakby świat pozbawiony był wrogów.
Matka słuchał Chopina. Oboje mieliśmy bzika na jego punkcie.
Stałem w progu pokoju. Milczałem.
Pomyślałem, że jest coś niepokojąco przyjemnego i trochę nierzeczywistego, choć prawdziwego – w tej mszy bez Kościoła i Boga. A przecież właśnie tak musiała wyglądać jedna z wersji Stworzenia Świata.
W końcu się odezwałem:
- Mirek… jesteś wierzący. To jak uważasz… Jesteśmy resztkami anihilacji materii i antymaterii na początku wszechświata, czy nie jesteśmy?
Odkaszlnął, wyprostował się, i doniosłym i dźwięcznym głosem odpowiedział:
- W teorii możemy powstać z czystej kuli kwarcu, i w końcu nią być, lecz ta kula kwarcu nigdzie nie poleci. W praktyce zaś, nauka i wiara są nierozłączne. To dwa skrzydła ptaka, który, mając je oba, dopiero teraz może pofrunąć za horyzont.