Cudowny obraz pierwszego sekretarza (cz.2)
- A oranżadki w proszku pan nie ma? - zapytał facet w wymiętej marynarce.
- Nie mam.
- Możecie spojrzeć, czy równo? – odezwał się młodszy, chowając przybory.
***
Do drzwi mieszkania naczelnikostwa zapukał dozorca, aby dowiedzieć się czegoś na temat nocnej wizyty posępnych typów z różowego Moskwicza, bo cała kamienica aż huczała od plotek, że to już koniec naczelnika Strugaczki i że ma to związek z pojawieniem się w mieście cudownego obrazu pierwszego sekretarza.
- Rozpieszcza mnie pani! – zaśmiał się dozorca i uniósł filiżankę na wysokość sumiastych wąsów, żeby poczuć zapach oszałamiających dni letnich. - Czy to z tej przy śmietniku?
- Przecież sam pan powiedział, że ta co rośnie za podwórkowym wychodkiem, absolutnie się do tego nie nadaje – przypomniała żona naczelnika Strugaczki, odstawiając dzbanuszek.
- W tej za kiblem jest krzeszyna, którą wyczuwam na kilometr – odpowiedział głośno siorbiąc. - Ja po niej jestem jeszcze bardziej zgorzkniały i nieufny.
- Nie możemy tak się wszystkim przejmować. Świat nigdy nie będzie idealny.
- Wiem – westchnął dozorca. – A czy pani wie, co jest najlepszym lekarstwem na ból istnienia?
- Dla mnie najlepszym lekarstwem są robótki na drutach – zaśmiała się naczelnikowa.
- A dla mnie pokazy tańca drobinek kurzu i pyłków na półpiętrze, kiedy przez ciemną klatkę kamienicy przechodzi na wskroś świetlisty poranek.
- To musimy kiedyś urządzić taki pokaz dla mieszkańców, połączony z degustacją mojego naparu z żegawki!
- Myśli pani, że to pomoże?
- Już sama nie wiem, co jeszcze możemy zrobić, ale mój mąż ma już pewnie w głowie jakiś plan. Został oddelegowany na prowincję, żeby sobie to wszystko poukładać!
***
W poczekalni na małej stacyjce kolejowej z jedną ławką i jednym, zakratowanym okienkiem kasy biletowej można było poczuć się jak ci wszyscy, którzy wychodzą po papierosy albo po chleb, żeby już nigdy nie wrócić. Nad okienkiem kasy wisiał głośniczek, a nad głośniczkiem widniał napis: PODRÓŻ POCIĄGIEM UMILI CI STRACONY CZAS! Na jednym krańcu ławki siedziała kobiecina w kraciastej chustce i z małą torebką na kolanach, a na drugim tęgi jegomość w stroju iluzjonisty, z termosem pod jedną pachą i zrolowaną gazetą pod drugą. Obok nich stał kudłaty chłopak z wojskowym plecakiem i coś tam sprawdzał na rozkładzie jazdy, który ktoś przekreślił czerwonym flamastrem z dopiskiem: I TAK KRĘCIMY SIĘ W KÓŁKO.
Kobiecina w kraciastej chustce zwróciła się do tęgiego jegomościa:
- Wróciła w poniedziałek i śpi bez przerwy już trzecią dobę. Zwyzywała mnie od najgorszych, że aż grzech powtarzać i położyła się tak jak stała, w ubraniu na kanapie. Dzisiaj rano wstała, zjadła budyń z konfiturą, ale zaraz wszystko zwymiotowała i dalej poszła spać. Zdjęła tylko spodnie. Najświętsza Panienka mnie wysłuchała! Już tak się denerwowałam. W niedzielę po sumie pobiegałam do księdza proboszcza, żeby poradził co mam robić i dać na gregoriankę za starego. Kazał się uspokoić, odmówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego w jej intencji i czekać. Za starego nic nie chciał. Mówił, że to za te piwonie, co to je latem przynosiłam do dekorowania ołtarza. Wielkie mi co, a co ja z nimi zrobię? Mój stary nie lubi piwonii. Ten nasz ksiądz to taki zacny człowiek. Nigdy o pieniądzach nie mówi. W kościele jest zawsze czysto i ciepło, że aż płaszcz trzeba rozpinać. A jeszcze znajdzie grosz, żeby wesprzeć inne, budujące się parafie. Długo nie porozmawialiśmy, bo wlazły jakieś baby z chóru parafialnego i podsłuchiwały, o czym mówimy. Podziękowałam i wyszłam. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Bóg przede mną krzyże stawia, ale jeśli o coś poproszę, to się zawsze tak dzieje.