Cienka granica
Na kolejnych zajęciach czytałem oceny z wypracowań i kiedy doszedłem do Marianny, podniosłem jej kartkę do góry tak żeby wszyscy mogli ją zobaczyć.
- Masz mi coś do powiedzenia? – zwróciłem się do uczennicy.
- Nie proszę pana.
- To za mało Marianno. Oddałaś pustą kartkę. Naprawdę nie miałaś zupełnie nic do powiedzenia na temat tej lektury? Mieliście trzy tematy do wyboru i nie wierzę, że żaden z nich ci nie pasował.
- Nie jestem w stanie powiedzieć, czy któryś mi pasował, czy nie, ponieważ nie przeczytałam tej książki.
Znów ten jej hardy, nieugięty wzrok mówiący: „jeśli mówię nieprawdę, to spróbuj mi to udowodnić!”. W klasie zapadła cisza, wszyscy szykowali się teraz na coś wyjątkowego.
- Jak to nie przeczytałaś? Nie zdążyłaś? Mieliście na to miesiąc…
- Nawet nie zaczęłam. Po prostu nie mam zamiaru tego czytać.
Cała klasa wybuchła śmiechem. Takiej akcji jeszcze nie przerabiali i nawet ja z moim piętnastoletnim belfrowskim stażem po raz pierwszy zetknąłem się z przypadkiem tak otwartego buntu.
- Moja panno, przypominam ci, że to lektura obowiązkowa, którą masz o b o w i ą z e k przeczytać, czy ci się to podoba, czy nie! – usiłowałem nie zmieniać tonu głosu, co nie do końca mi wychodziło.
- Bo..? – zapytała bezczelnie.
Niesamowicie to wyglądało: metr czterdzieści pięć wzrostu, piskliwy głosik i tezy wygłaszane tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zawrzało we mnie. Uderzyłem otwartą dłonią w blat biurka tak, że dla odmiany wszyscy podskoczyli. I ona także. Przynajmniej swoich naturalnych odruchów nie była w stanie kontrolować.
- Bo to jest w „Kodeksie Ucznia”, w twoich „Prawach i obowiązkach”, bo to był wielki pisarz, bo – wreszcie – postawię ci niedostateczny, jeśli nie napiszesz wypracowania!
- To dlaczego pan mi po prostu nie postawi tej jedynki? Po co ta cała dyskusja?
- Ponieważ… - zawahałem się. Właściwie miała rację. Należała jej się pała, tak po prostu i cała ta scena nie miała najmniejszego sensu. Poczułem się tak, jakbym sam siebie zapędził w kozi róg.
- Ponieważ chcę i oczekuję, że tu i teraz wytłumaczysz co takiego złego jest w lekturze, którą tysiące uczniów przed tobą czytało, że dla ciebie jest nie do przyjęcia.
- Chociaż nigdy nie czytałam, wiem o czym to jest – zaczęła skwapliwie. – Nie zgadzam się z autorem, z żadną z jego tez. Nie przemawiają do mnie. Uważam, że to mdłe, żałosne, niepotrzebne i głupie. Po co czytać coś, co uważam za stratę czasu?
- Skoro nie czytałaś, to skąd możesz wiedzieć..?
- A pan czytał „Mein Kampf”? – przerwała mi gwałtownie.
- Nie…
- Ale wie pan o czym to jest?
Poczułem, że się czerwienię. Cholera, dyskusją z tą dziewczynką nie wychodziła mi na dobre. A najgorsze było to, że cała klasa przysłuchiwała nam się z zapartym tchem. Zrozumiałem, że jeszcze słowo, a ona zostanie bohaterką, a ja złym belfrem wykorzystującym swoją pozycję do gnębienia maluczkich.
- Wystarczy. Siadaj. Masz swoją jedynkę. Nie mogę cię siłą zmusić do czytania. Pozostaje mi nadzieja, że nikt poza tobą w tej klasie nie uważa ponadczasowej klasyki za coś „żałosnego i mdłego”. – otworzyłem ponownie dziennik – I jeszcze jedno Marianno. Na następną lekcję napiszesz wypracowanie na temat dowolnej książki. Jakieś chyba są dla ciebie do przyjęcia?
- Tak proszę pana. Coś znajdę.
Znowu wszyscy zaczęli się śmiać. Ale mnie nie było wesoło. Czułem się pokonany. Dlatego nie mogłem wpisać jej tej jedynki. Zapewne setki uczniów przed nią nie przeczytało tej lektury, ale każdy jeden przynajmniej próbował „ściemniać”. Mogłem ukarać ją za szczerość? Powinienem. A jednak nie potrafiłem.