Chomik
I tak to trwało, każdy dzień wiązał się z pójściem do pracy żeby tam doświadczać coraz to bardziej dramatycznych i wręcz odrażających uczuć. Ale nie dla wszystkich, Pan Henio jak gdyby nie dostrzegając dramatu rozgrywającego obok, wyjeżdżał swoim wózkiem przed blok i zaczynał czyścić swoje medale. Najpierw oczywiście pozdrawiając podnoszącego się z ziemi gruźlika. Wszystko zapewne trwałoby w nieskończoność, gdyby nie kilka drobnych szczegółów, które zaczęły psuć tą sielską i nastrojową atmosferę. Pierwszym z nich była butelka Pana Henia, który tłumacząc ten fakt tym, że zawsze jest ona opróżniona do połowy ze względu na egzemplifikacje jaką chce przeprowadzić na tych jeżdżących wkoło „meserszmitach” i że jednocześnie będzie to dobra okazja na pokazanie jak się robi koktail mołotowa.
Mimo niechęci, wszyscy zainteresowani losem swoich dzieci przymykali oko na butelkę pana Henia, zwłaszcza, że zawsze częstował nią gruźlika jak tylko dochodził do klatki. Przymykaliby oko do czasu, aż Pan Henio nie spełnił swojej groźby i zrobił, a raczej pokazał jak leci prawdziwy koktail mołotowa, używając do tego swojej chusteczki, którą czyścił medale. Tak więc dzieci miały zawsze rano zajęcie, czekając na Pana Henia przed blokiem, zbierały różnego rodzaju pozostałości po wieczornym odreagowaniu ogólnie ciężką i dramatyczną sytuacją rodziców lub ogólnie ludzi, którzy uważali że trwający „kanał” nigdy się nie skończy i muszą po prostu się wieczorem napić, żeby rano móc iść do pracy. Dzieci wesoło zbierały i wkładały do puszek lub butelek, jakie udało im się znaleźć resztki papierów, gazet lub ogólnie czegoś co przypomniało lecącą chusteczkę Pana Henia i rzucały tak zmontowanymi „koktajlami” w przejeżdżające „meserszmity” z fanklubu jazdy motocyklowej. Robiły to do czasu awantury rodziców z fanami jazdy motocyklowej, po tym czasie dzieci przestały zbierać i rzucać czym popadnie w motocyklistów. Pan Henio dostał reprymendę od najbardziej rozgarniętego mieszkańca bloku przy ulicy Wolnego Narodu 44 w Warszawie, oraz na zakończenie małą, aluminiową piersiówkę, którą żal mu było tak po prostu wyrzucić, nawet mimo próśb i błagań dzieci.