Baśń z tysiąca snów-Księżycowa Wojowniczka
Królowa Delfów- baśń tysiąca snów.
Marta Grzebuła- Jarzębina.
Baśń ta, jest mojego autorstwa i nie może być wykorzystana bez mojej zgody. Dz. U 1994 nr 24 poz83 Marta Grzebuła Jarzębina
Jak każda baśń i ta zaczyna się od słów „Za siedmioma górami za siedmioma lasami”…była kraina.
Kraina, do której można było się dostać tylko w jeden, jedyny sposób…Należało odbyć magiczną podróż, w której trzeba było, pokonać, odległość, jaka dzieli wyobraźnie od faktów. Ten dar posiadają już tylko nieliczni i z reguły są to dzieci. Kraina, o której wiem, od mojej córeczki, rozciąga się pomiędzy morzem Szmaragdowym a oceanem Snów. Tam mogły dostać się tylko wyjątkowe małe istoty. Dzieci o sercach, pełnych marzeń o wyobraźnie pełnej słońca a moja córeczka, wówczas siedmioletnia, taka była. Jej mała główka, z burzą włosów pełna czerni nocy, za dnia, odbijała promienie wschodzącego słońca i była wciąż pełna obrazów i marzeń. Pewnego dnia a raczej wieczoru, kiedy słoneczko przegrywało walkę ze srebrem księżyca a biel chmur wypierały miliony gwiazd, moja córeczka, opierając się o moje ramię dokonała rzeczy dość nietypowej dla dziecka…Mianowicie…zaczęła opowiadać mi baśń. Wpatrywałam się w jej roziskrzone oczy, które w takim samym stopniu opowiadały mi niesamowitą przygodę, jak jej słowa, płynące wprost z jej świata marzeń, świata wyobraźni, do której co noc się udawała, a dziś postanowiła i mnie zabrać tam, gdzie żyją błękitno-fioletowe Delfy, gdzie małe Skrzaty są rycerzami królowej Gwiazdki, a wróżki Dobroduszki, służą każdemu pomocą i gdzie świat, w którym żyją zamknięty jest pomiędzy turkusem lasów a tęczą ogrodów. Zabrała mnie do Szmaragdowej Krainy.…A noc powoli i niezauważalnie rozpuściła, mglisto czarny welon, na ulice, na parki i na ludzi…a ja słuchałam niezwykłej opowieści...Słuchałam baśni jednej z tysiąca snów mojej córeczki.
Ogród Delfów i wędrowiec.
Las rozciągał się aż po za granicę horyzontu. Gęste, pełne promieni pomarańczowego słońca, drzewa i wszelkie możliwe stubarwne ptactwo, wyśpiewywało swoje arie, ukryte pośród błękitno zielonych koron, potężnych wielkich, niczym wieże, drzew. Po niebie, przesyconym bezmiarem błękitu, frunęły tęczowe ptaki, a ich skrzydła odbijały blask, ogromnego słońca, które jak ta pomarańcza zawisło nad błękitno-zielonym lasem. Jego bezmiar i potęga wydawała się aż nierealna… W każdym drzewie ukryte były małe korytarze, drążyły one wnętrze owych olbrzymów, tworząc swoisty labirynt ścieżek i małych pomieszczeń. A kiedy las roztapiał się, znikał, za linią horyzontu z jednej strony, to z drugiej stał wtulony w kolorowy ogród, w którym wolne od pączków fruwały płatki róż i innych kwiatów, a soczysto zielone listki tych miliarda kwiatów, drgały w tak niesłyszalnej dla ludzi melodii, ale słyszalnej dla mieszkańców owej doliny, owego skrawka tęczowej ziemi położonej pomiędzy lasem a ogrodem. Pośrodku stał Diamentowy Pałac, otaczała go fosa wypełniona o świcie, miliardem kropel porannego deszczu, by pod wieczór, kiedy pomarańczowe słońce wtulało się w korony drzew lasu, wniknąć szczelinami w urodzajną ziemię. By znów o świcie wypełnić fosę kryształową czystą wodą.
W Diamentowym Pałacu mieszkała piękna i dobra królowa. Śpiewano o niej pieśni układano poematy a każdy mieszkaniec Szmaragdowej Krainy, kochał całym sercem swoją królową. Kochały ją Delfy, kochały Skrzaty, Wróżki Dobroduszki, Magowie Talizmanów i wszelkie możliwe ptactwo i zwierzyna i oczywiście kochały ją, Luminki, małe fruwające istotki, które niczym te świetliki, fruwały tuż nad głowami nocnych wędrowców, by oświetlić im drogę.