Bukiet dla Margot

Autor: renhoelder
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Edmund pokiwał głową.

- Oczekiwałam wtedy dziecka, rozwiązanie miało nadejść lada dzień, to była dla nas niepowtarzalna szansa. Zdziwiło mnie jednak, że ciebie nie zaprosił. Zawsze byłeś niezastąpiony…

- Pokazałem temu szarlatanowi, co o nim myślę, wiedział, że ze mną więcej nie wskóra. Poza tym, ja nie mógłbym dać mu dziecka, by posłużyło do jego celów. – Edmund uśmiechnął się gorzko.

- Zamknęli mnie w ciemnym pokoju, codziennie ktoś z nich przychodził do mnie i wprowadzał igły pod moją skórę. Wtedy nie widziałam, czemu ma to służyć. Zawsze otępiali mnie czymś.

- Z tego, co widzę, prawie udało im się doprowadzić dzieło do końca. Tatuaże wyglądają imponująco. Mam nadzieję, że nikt cię teraz nie widział.

Jenny zaprzeczyła ruchem głowy.

- Edmundzie, czuję się taka zbrukana! Odprawiali nade mną rytuały, opowiadali o nadchodzącym Przebudzeniu, że dam im ofiarę idealną. Jak to sobie przypominam, przechodzą mnie ciarki. Nie mogę sobie wybaczyć, co oni zrobili Henrykowi! A nasze dziecko… Boże drogi!

Jenny zapadła się we wspomnienia.

- Gdzie jest Henryk? Halo, czy ktoś mi pomoże?!

Biorą mnie za ręce i prowadzą długim, ciemnym korytarzem. Na jego końcu znajdują się podwójne drzwi pokryte nieznanymi ornamentami. Otwierają je przede mną. Wchodzę do pokoju, raczej komnaty, wypełnionej kadzidlanym dymem. Dłonie delikatnie popychają mnie, bym szła dalej. Na tronie zasiada kobieta o niezwykle przenikliwym spojrzeniu. Uśmiecha się do mnie. Po jej prawicy zasiada Henryk. Wygląda jak martwy. Jego skóra jest alabastrowo biała, oczy ma wywrócone białkami do góry. Kobieta przemawia do mnie.

- Nie lękaj się – mówi. – Widzę, że syn dokonał trafnego wyboru. Witaj w rodzinie.

Odbiera mi mowę. Jestem załamana. Chcę się na nią rzucić, ale z ukrytych bocznych drzwi podbiega do mnie Sylwester, wystylizowany na Śmierć i szepcze kojące słowa. Wlewają we mnie głuchy spokój wyzbyty jakiejkolwiek nadziei. Osuwam się na posadzkę.

Edmund podszedł, by przytulić Jenny.

- To potwory. Musimy coś z tym zrobić.

Mina jego jednak staje się smutna.

- Obawiam się, może już być późno.

 

*          *          *

 

            - Spójrz, Bazylu, tu piszą o katastrofie kolejowej!

- Martwisz mnie.

- Ależ nic mi się nie stało!

- Obawiam się, co mi się stanie, gdy zamieszkamy razem.

Adela zachichotała.

- Zobacz, na moście nie wytrzymały przęsła, pociąg spadł w przepaść, nikt nie przeżył. To było trzy dni temu. Wśród ofiar znajdują się… nie znam… o! Niejaka pani H. Johnson.

Adela i Bazyl popatrzyli po sobie.

 

*          *          *

 

            Świt rozgościł się na dobre nawet w tej nieprzyjaznej okolicy, gdy Edmundowi w końcu udało się położyć biedną Jenny do łóżka. Sam wyszedł na podwórze kamienicy, ciągnąc za sobą szpadel. Przystawał co chwila, by złapać oddech. Ostatnio sprawiało mu to coraz więcej trudu. Zrobienie kilkunastu kroków sprawiło, że spocił się i zbladł jeszcze bardziej. Na szczęście wszystko jej jasno opisałem, pomyślał, wbijając szpadel prosto w rabatkę. Porządnie go zemdliło, oczy zaszły mgłą, ale nie poddawał się, dopóki nie wykopał przyczyny wszelakich niedoli. Nie obawiał się tego krążka. Trzymał go w swej żylastej dłoni, choć piekło okrutnie. Opierając się o szpadel, skierował się do małego składziku dozorcy. Dozorca jak zwykle leżał gdzieś na ławce na promenadzie przytulony do butelki po rumie, nie będzie więc przeszkadzał. Edmund stęknął boleśnie i, ciągle ściskając artefakt, wdrapał się na stołek. Słowik rozpoczął swój trel, gdy nogi Edmunda przestały drgać prawie dwie stopy nad ziemią.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
renhoelder
Użytkownik - renhoelder

O sobie samym: MAMUSIU TYLE RAZY CI MOWILEM, NIE WCHODZ NA MOJE KONTO I MI NIE OCENIAJ DLA JAJ Z MOJEGO, BO WSTYD! ZALOZ SOBIE WLASNE
Ostatnio widziany: 2011-05-11 02:20:25