Budka z pocałunkami cz2
nic zarzucić całości, ale mężczyzna i tak miał wrażenie, że Connor szacuje go i ocenia.
Lodowate ciemnoniebieskie oczy widziały wszystko i Cory z trudem powstrzymał zimny dreszcz ześlizgujący mu się po kręgosłupie, kiedy mężczyzna spojrzał najpierw na Nolana, a później wymownie na niego.
– Czy możemy porozmawiać na osobności? – zapytał, ale to zabrzmiało bardziej jak polecenie, którego żaden człowiek, z choćby połową mózgu nie powinien zignorować. Najwyraźniej nie dotyczyło to Nolana, bo wyrwał się jak na sprężynie.
– To nie jest dobry pomysł Cory. Naprawdę nie sądzę, że powinieneś…– zaczął ostro, ale zamilkł pod spojrzeniem, którym Connor przyszpilił go, jak małego obrzydliwego robala.
Cory otrząsnął się z początkowego zaskoczenia i zwrócił do obu mężczyzn.
– Najlepszym pomysłem będzie, jeśli obaj panowie opuścicie moje mieszkanie. To zresztą nie podlega dyskusji, bo idę się ubrać, a wy chyba znajdziecie drogę do wyjścia, prawda? – rzekł tak spokojnie i tak chłodno jak to tylko udało mu się wymusić na swoim zaciśniętym gardle. Odwracając się na pięcie i odchodząc z całą godnością na jaką było go stać, nawet nie zerknął na żadnego z nich. W bokserkach, starym podkoszulku i boso, ale z wysoko uniesionym podbródkiem.
Udało mu się nie odwrócić i nie zlustrować głodnym wzrokiem mężczyzny ze swych snów, ale praktycznie zjechał po drzwiach sypialni tak szybko, jak tylko udało mu się je za sobą zamknąć. Nogi zwyczajnie nie były w stanie utrzymać jego ciężaru.
Co on tutaj robił? Po co przyszedł? Czego od niego do cholery chciał? Dokopać mu? Grozić? Zniszczyć? Zmienić jego życie w koszmar na jawie?
Ha, to już mu się udało, nawet bez próbowania – myśli jak tajfun kotłowały się w głowie Cory'ego. Siedział na szorstkiej brązowej wykładzinie, zaciskając powieki do bólu, wsparty plecami o chłodną powierzchnię drzwi. Dłonie zacisnął w pięści, aby nie sięgnąć do klamki i nie pobiec do tego drania. Miał wrażenie, że jego wnętrzności wytrzęsą się na zewnątrz, tak bardzo wszystko dygotało mu w środku. Pierś zalewała fala duszności.
Był rozdarty między pragnieniem, aby rzucić się na niego, całując każdy dostępny skrawek seksownej skóry Connora i jednocześnie kopnąć w jaja z wściekłości.
Czemu on mu to robi?
Stłumiona wymiana zdań i głośni trzask drzwi wejściowych, poderwał go zmieniając niespokojne bicie jego serca w chaotyczny łomot. Na miękkich nogach wstał i podszedł do szafy w poszukiwaniu ubrania. Aby stawić czoło rzeczywistości musiał mieć na sobie swoją zbroję. Mundurek świetnie wykształconego, kompetentnego asystenta. Praktycznie jak w letargu włożył ubranie, portfel i przepustkę do kieszeni, i z ciężkim sercem ruszył do drzwi. Musiał się ogolić, zanim wyjdzie do pracy, a łazienka znajdowała się w korytarzu.
– Chyba nie sądziłeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? – Cichy głos zatrzymał Cory'ego w pół kroku. Ze wstrzymanym oddechem uniósł spojrzenie.
– Nie – przyznał zrezygnowany, choć chciałby móc skłamać. – Nie sądziłem, Connor…
Odrywając spojrzenie od przystojnego intruza, ruszył do kuchni. Golenie będzie musiało zaczekać. Nie żeby był w wielkim pośpiechu w sobotni poranek.
Patrzenie jednak na idealnego, cudnego Connora bolało. Stalowoszary garnitur, śnieżnobiała koszula i konserwatywny czarny krawat w drobne bordowe prążki. Facet dosłownie nie mógł wyglądać lepiej, nawet gdyby próbował. Ale zresztą tak było zawsze. Dlaczego nadal dawał się zaskakiwać?
– Piwo? – zapytał z lekkością, której nie czuł i nawet nie wiedział skąd się brała. Najwyraźniej był mistrzem w oszukiwaniu. Zwłaszcza samego siebie. Nie odwracając się do nieprosz
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora