Brzemię
- Kogo tam diabli niosą? – warknął strażnik, poprawiając przekrzywiony hełm.
- A, to ty… - dodał po chwili, rozpoznając pomimo zapadającego zmroku wysoką sylwetkę czardzieja – Szybko się uwinąłeś, hyclu!
Vladimir nie zwrócił uwagi na obelgę – zbyt często docinano mu w ten sposób.
- Rusz zad, kozi wypierdku! – krzyknął w odpowiedzi – Albo twój pan dowie się, jak to pilnujesz bramy, zaspana niezguło!
Strażnik uraczył go stekiem wyzwisk, ale posłusznie uruchomił mechanizm podnoszący ciężką bramę i Vladimir wjechał na dziedziniec. Widać na Zamku go oczekiwano, bo na spotkanie wybiegł mu jeden ze stajennych. Vlad odwiązał od siodła sakwę ze zdobyczą, a potem oddał konia chłopakowi. W ciemnej sieni zastąpił mu drogę kolejny strażnik.
- Książę właśnie spożywa wieczerzę – wyjaśnił, rozpoznając Vladimira.
- Jestem pewny, że ucieszy się na mój widok – odparł Vlad, dwuznacznym gestem kładąc rękę na przewieszonej przez ramię sakwie.
Strażnik cofnął się o krok i splunął.
- Na psa urok! – zawołał z mieszaniną przerażenia i odrazy – Mój pan oczekuje cię!
Poprowadził Vladimira do sali jadalnej, w której ucztował Książę. Jadalnia okazała się wielkim, rzęsiście oświetlonym pomieszczeniem, którego najbardziej rzucającym się w oczy elementem był długi, suto zastawiony stół. Leszko, rozparty na wyścielonej wilczą skórą ławie, na widok Vlada odrzucił w kąt ledwie ogryzioną kość.
- No nareszcie, mości czardzieju! – zawołał, przekrzykując jazgot sfory hartów o podkasanych brzuchach, które pod stołem walczyły o łup – Już myślałem, że Baba wypruła ci bebechy, a czerep ugotowała w kotle!
Zaśmiał się rubasznie, a obaj stojący przy jego siedzisku służący zawtórowali mu hałaśliwie - chociaż jak zdołał zauważyć Vlad – bez cienia wesołości. Książę Leszko był otyłym mężczyzną w wieku lat około czterdziestu pięciu, o gęstej, pełnej okruchów i zastygłego tłuszczu, jasnej brodzie. Siedząc, podwijał pod siebie krótkie i krzywe nogi, a wysadzany klejnotami pas z trudem opinał jego wystające brzuszysko. Książę roztaczał wokół siebie kwaśny odór starego piwa, potu i psiego moczu.
- Jakoś jej się nie udało – stwierdził czardziej z przekąsem.
- Pokaż, co tam masz! – Leszko wskazał błyszczącym od tłuszczu palcem sakwę Vladimira.
Vlad w odpowiedzi zanurzył rękę w torbie i wyciągnął swoje trofeum, pokazując je wszystkim obecnym.
- A co to ma być??!! – ryknął Leszko, waląc pięściami w stół – Miała być głowa, zdaje się!! Wiesz co to głowa, barani łbie?!
Vladimir rzucił warkocz na stół i ostrzegawczo uniósł w górę wskazujący palec prawej ręki. Na jego czubku ukazał się mały, błękitnozielony płomyk, atmosfera w jadalni zdawała się tężeć od wzbierającej mocy.
- Czarownica nie żyje! – odezwał się Vlad donośnym głosem – Myślisz, że za życia dałaby sobie obciąć warkocz? Jak chcesz jej głowę, to znajdziesz ją w leśnej chacie, o dwie godziny drogi stąd. Ale radzę się spieszyć, bo one po śmierci szybko zaczynają gnić… A teraz moja zapłata, Książę.
Leszko sięgnął po kielich z winem, siorbnął, beknął głośno, a potem skinął na jednego ze służących.
- Podaj mój mieszek!
Wsadził rękę do środka i mamrocząc przekleństwa, odliczył należne sto złotych dukatów, a potem przesypał je do mniejszego woreczka. Z hukiem cisnął zapłatę na stół.
- No, niech ci będzie, hyclu! Najważniejsze, że wiedźma nie żyje. Czuję, że siły mi wracają, widocznie urok działał tylko za jej życia! – zaśmiał się mściwie – Nie takie one mocne, jak powiadają!
Książę ponownie siorbnął wina z kielicha, uniósł nieco tłusty pośladek i pierdnął donośnie.