Brzemię
- Do zobaczenia w piekle, czardzieju..!
W momencie, w którym czarownica padła martwa, nastąpiło tąpniecie i wszystkie ocalałe po poprzednim pogromie przedmioty posypały się z półek na ziemię. Fala uderzeniowa cisnęła Vladem o ścianę, jakby był szmacianą kukłą, a uwolniona energia w postaci oślepiająco białej chmury trzykrotnie obiegła izbę. Wreszcie trafiła do komina i wyleciała na zewnątrz, gdzie w sekundę rozproszyła się jak mgła…
- A niech mnie… - Vlad powoli gramolił się na nogi, obmacując obolałe kości. Zbliżył się do nieruchomego ciała i pochylił nad nim ostrożnie.
- Prosto w serce… - wyszeptał, targany dziwnym uczuciem straty.
Czarownica nie żyła, teraz zgodnie z prawem powinien odciąć jej głowę i dostarczyć ją wyznaczającemu nagrodę. Wyciągnął z pochwy nóż i w zamyśleniu przeciągnął na płask chłodną stalą po wnętrzu dłoni. Nie uśmiechało mu się wcale obcinanie głowy, chociaż wcześniej robił to tak wiele razy… Ta czarownica była jakaś inna, brakowało mu słowa na jej określenie. Szlachetna? Honorowa? Tak pięknie umarła… Vladimir uznał nagle, że jej doczesne szczątki nie zasługiwały na takie pohańbienie. A przynajmniej nie z jego ręki.
- Starzeję się… - mruknął, wielce z siebie niezadowolony.
Pochylił się i jednym ruchem obciął tuż przy głowie długi, siwy warkocz staruchy. To musiało Leszkowi wystarczyć - jak chciał głowy czarownicy, to równie dobrze sam może sobie po nią przyjść. Nieco uspokojony na duchu, skierował się do wyjścia.
Kiedy znalazł się wreszcie na zewnątrz, odetchnął pełną piersią z uczuciem niepomiernej ulgi. Naprawdę cieszył się, że żyje, że to jeszcze nie jego czas… Radosne podniecenie przerwał chrapliwy głos dobiegający z dachu chaty, którą Vlad zostawił za plecami:
- Zły czardziej! Zły! Morderca!!
Na najwyższym punkcie krzywego i zarośniętego dachu siedziała wrona i taksowała go oskarżycielskim spojrzeniem kaprawego oka:
- Zły...!
Vladimir zerwał z ramienia kuszę i wycelował w ptaka.
- Milcz, albo zaraz zamknę na zawsze twój czarny dziób! – wrzasnął rozwścieczony.
Wrona poderwała się niezgrabnie, a potem uniosła ciężko w powietrze, kracząc rozpaczliwie i gubiąc pióra. Wkrótce zniknęła ponad wierzchołkami drzew. Vlad ruszył w stronę lasu, kręcąc głową z niedowierzeniem. Zbliżało się popołudnie, pragnął jak najszybciej opuścić to upiorne miejsce. Na szczęście swego wierzchowca znalazł dokładnie tam, gdzie go pozostawił: piękne zwierzę spokojnie skubało trawę. Kasztanek parsknął przyjaźnie i zastrzygł uszami na jego widok. Vladimir otworzył jedną z sakw przytroczonych do siodła i wcisnął w nią warkocz czarownicy. Z odrazą wytarł ręce o swój skórzany kaftan.
- Wynośmy się stąd koniku! – zawołał, wskakując na grzbiet zwierzęcia. Nie tracąc ani chwili więcej, ruszyli w stronę miasteczka.
ROZDZIAŁ II
Zamek otoczony kamiennym murem wznosił się posępnie ponad miasteczkiem, spowity od dołu płożącą się nisko mgłą. Z daleka wyglądał jakby płynął w powietrzu: wielka, mroczna bryła, zdobna w wieżę sterczącą ponad falami, jak zadarty dziób statku. Dochodziła szara godzina, w której wszystkie miasteczka na świecie milkną, a ludzie umykają do swoich mniej lub bardziej bezpiecznych sadyb. Vladimir zwał tę porę dnia godziną nietoperzy.
Poganiając wiernego konika, pokonał bez przeszkód ciągle jeszcze otwartą bramę miasta i głównym traktem pocwałował w stronę wzgórza, na którym wznosił się Zamek. Bramę zamkową zastał zamkniętą na głucho, ale tak było tutaj zawsze. Zadarł głowę i zagwizdał donośnie w stronę okienka wieży strażniczej. Rozległ się łomot, jakby na ziemię spadło coś ciężkiego i po chwili w wąskim okienku ukazała się głowa zaspanego strażnika.