Bezwartościowy człowiek
– Uff, no, już, przechodź – szeptałem ciszej.
Dyszałem potwornie zmęczony i ciekaw, jak długo pociągnę. Miałem nadzieję, że nie spotka mnie coś takiego przy Marii. Chciałem się nią trochę nacieszyć. Wiedziałem, że będę musiał ją ostrzec. Tak będzie w porządku. Mogłaby mieć potem do mnie żal, że nie powiedziałem o swoim stanie, gdyby spotkało ją coś nieoczekiwanie niemiłego z mojej strony.
W końcu dźwignąłem się z krzesła i poszedłem do kuchni, nażłopać się kropli nasercowych. Pamiętam babcię, jak śmierdziała walerianą. Doiła takie krople jak prosięta maciorę i serce miała jak małolata. Zmarła na wątrobę. Od tych kropli pewnie.
Popiłem paskudztwo sokiem i usiadłem przy stole. Starałem się nie myśleć o jutrze. Musiałem być opanowany, wszystko robić powoli. Ciekaw byłem, czy kiedy zobaczę Marię, z miejsca padnę na deski. To by dopiero było romantyczne. Musiałem działać schematycznie i zachować spokój oszczędny w ruchach i uniesieniach. Nie jestem przecież gówniarzem, choć wiem, jak brzmi ta miłość.
Zacząłem myśleć o babci i wielu innych, którzy odeszli na starcie mojej drogi życiowej. Ile lat minęło od ich śmierci. Gdzie było teraz życie, które przeżyli, wspomnienia i namiętności? Gdzie wielkie plany?
Tak naprawdę mnie też już nie było. Mimo, że tkwiło we mnie jeszcze życie. Nawet te zapiski nie miały znaczenia. W końcu i tak kiedyś przepadną. Pojawiamy się i ulatujemy jak opar. Jesteśmy jak pył na wietrze, jak dym z cygara, który porywa wiatr i po chwili nie ma po nim śladu.
‘Chciałabym zamknąć oczy i poczuć namacalnie Twoją obecność, jak mnie wąchasz zachłannie. To było takie podniecające… Jesteś moją obsesją...’
– Co tak siedzisz Pierniczku?
Nie zauważyłem, że żonka weszła.
– A, tak sobie dumam.
– Napijesz się czegoś?
– Piję sok, dziękuję.
Wstawiła wodę, nasypała do kubka herbaty i czekała.
– Jak się czujesz? – zapytała.
– Świetnie, nic mi nie jest.
– Mhm. Nie wyglądasz dobrze.
Odsunęła drugie krzesło, usiadła i przyglądała mi się uważnie. To właśnie o tym pisałem wcześniej. Czułem się jak małpa, którą wszyscy oglądają.
– To pewnie przez to światło – powiedziałem.
– Nie, to nie przez światło. – Dotknęła mojego czoła, jak matka synka.
– Dziewuszko, proszę cię. Po prostu piję sok.
Delikatnie zabrałem jej dłoń, pocałowałem i odłożyłem na stół.
– Wziąłeś leki?
– Krople, przed chwilą.
Miałem świadomość, że to nasza ostatnia rozmowa. Musiałem ją pożegnać. Woda w czajniku zaczęła wrzeć i chciała wstać, ale ją ubiegłem. Zalałem herbatę i postawiłem przed nią.
– Chcesz cytryny, miodu? – zapytałem.
– Ksylitol wystarczy.
Usiadłem na swoim miejscu i tym razem ja obserwowałem uważnie.
– Dziękuję ci, moja dziewuszko – powiedziałem.
– Za co mi dziękujesz, Pierniczku?
Lubiłem jej poczciwą twarz.
– Spędziłaś ze mną życie, a mogłaś z kimś innym. Mogło wyglądać zupełnie inaczej.
Ucieszyła się na te słowa.
– To przecież dobre życie. Mówisz tak, jakbyśmy mieli po osiemdziesiąt lat, a nie sześćdziesiąt. Życie jeszcze się nie kończy.
– Nie kończy.
– Mogłam trafić gorzej, być nieszczęśliwa, a nie byłam. Niczego nie żałuję.
Pierwszy raz usłyszałem w jej głosie liczenie się z tym, że to jednak może być koniec. To dobrze.
– I tak ci dziękuję. I przepraszam, że nie potrafiłem spełnić twoich marzeń. Szczególnie tych, z których nie zdawałem sobie sprawy.