Beneris cz.II
VI W tym momencie poczuła czyjś pewny uścisk. Bała się otworzyć oczu. Nie wiedziała co się stało. Wiatr owiał delikatnie jej twarz. Znów usłyszała ryk, tym razem był on pełen wściekłości. - Życie ci nie miłe? Stawać naprzeciw smoka. Jeszcze jesteś nie uzbrojona.- Iza już nie mogła wytrzymać. Ten ktoś miał tak głęboki i przyjemny głos. Na pewno należał on do mężczyzny. Otworzyła oczy. Leżała na rękach jakiegoś długowłosego blądyna, który biegł tak szybko, że drzewa, które mijali wyglądały jak rozmazane plamki. Iza wpatrywała się cały czas w niego. Miał tak delikatne, a zarazem dostojne rysy twarzy. - Kim jesteś?- zapytała przerażona. Najpierw smok, teraz mężczyzna, który biega szybciej niż ktokolwiek na świecie. - Ty jesteś człowiekiem, prawda? - Tak. A co w tym dziwnego? Przecież ty też nim jesteś. - powiedziała i popatrzyła na niego. Nie rozumiała o co mu chodzi. Wbiegli do lasu. - Tutaj powinnaś być bezpieczna. Dalej nie mogę cię zabrać.- uśmiechnął się i postawił ją na ziemi. Dlaczego nie odpowiedział jej na żadne pytanie?- Uważaj na siebie.- ruszył powoli w stronę lasu. - Zaczekaj! Powiedz mi chociaż jak masz na imię. - Eovitaelis. - Że co? - Iza miała tego dość. Ten facet najwyraźniej robił sobie z niej żarty. A może on jest chory na głowę? Miała tyle pytań, na które nie potrafiła sobie dać odpowiedzi. Popatrzyła w głąb lasu, gdzie zniknął chłopak. - Nie chciałeś mi powiedzieć o co tu chodzi, to sama się dowiem.- Iza podniosła spory patyk z ziemi.- To tak dla bezpieczeństwa.- powiedziała sama do siebie i ruszyła za nim. Nigdy nie lubiła lasów. A zwłaszcza tak gęstych i ciemnych jak ten. Krzaki i drzewa rosły tu na każdej wolnej powierzchni. Nie wiedziała jak długo idzie, ani czy jest już noc, czy jeszcze dzień. W lesie cały czas było ciemno. Nie docierało tu żadne światło. Im bardziej zapuszczała się w las, tym zarośla stawały się gęstsze. W pewnym momencie myślała, że dalej nie zajdzie i zastanawiała się czy nie zawrócić. Ale skoro tamten mężczyzna tędy przeszedł to ona też da radę. Przecisnęła się przez gałęzie i wyszła na obszerną polanę skąpaną w świetle księżyca. Przecięła ją szybko i znalazła się na jej drugim końcu. Nagle w koronie drzew coś zaszeleściło. Iza wyciągnęła patyk przed siebie. Była przerażona. Z drzewa zeskoczyli dwaj mężczyźni z łukami wycelowanymi w Izę. Jeden z nich powiedział. - Del a viv sores?- Iza nie znała ich jezyka. Nie miała pojęcia kto mógł posługiwać się takim słownictwem. VII Nie wiedząc czemu wyrzuciła z rąk patyk i podniosła dłonie do góry. - Nie rozumiem was. - Maresis!- powiedział jeden z nich i podszedł do Izy. Chwycił ją pewnie za obie ręce i wykręcił do tyłu. Po czym zawiązał mocnym sznurkiem za plecami. - Puść to boli!- krzyknęła i próbowała się wyrwać, ale jego uścisk był tak mocny. - Del abre!- pociągnął Izę za sobą. - Dokąd mnie zabieracie?- Iza miała już w oczach łzy. Nie znała ich. Nie wiedziała jakie mają zamiary. Szli przez las. Dziewczyna miała całą twarz pocharowaną od gałęzi, które przyczepiały się co chwilę do jej ubrania. Nie miała pojęcia jak oni to robią, że gałęzie ich nie dotykają. Nagle zatrzymali się przed dwoma ogromnymi drzewami. Pochylały się ku sobie, tak jakby tworzyły bramę. - Karesis mae!- powiedział jeden z mężczyzn po czym drzewa zaczęły skrzypieć i trzeszczeć, a po między nimi pojawiła się kręta ścieżka obsadzona z obu stron kwiatami.- Sore!- popchnął Izę na ścieżkę. - Przestań mnie popychać!.- krzyknęła. Kim oni są? Gdzie ją prowadzą? Na pewno nie mają zbyt dobrych zamiarów, inaczej nie związaliby jej. Zastanawiała się czy nie dałoby się uciec. Jeden z nich szedł z przodu, a drugi z tyłu. Boki miała wolne. Musi spróbować. Tak szybko na ile mogła, ugięła nogi i obróciła się podcinając nogi mężczyzny idącego za nią. Ten zachwiał się i upadł. Nim ten drugi oglądnął się za siebie, Iza uciekła szybko w bok. Przedarła się przez krzaki i wybiegła na polanę. Zaczęła biec ile miała sił w nogach. Nagle usłyszała jakiś świst