azproszenie2
-Nie dziwisz siê mym s³owom, nie ¶miejesz siê z tej wylewno¶ci uczuæ?
-Nie, chod¼my w inne miejsce.
Sz³y przez ³adny lasek. Miriam oczywi¶cie dziwnie siê w nim czu³a. W g³owie pojawia³y siê jej dziwne obrazy. Ten sam las, tylko, ¿e noc±, przy pe³ni ksiê¿yca, cienie drzew i ga³êzi. Wysz³y na skraj lasu i musia³y przebrn±æ przez such± trawê, gdzie zaatakowa³y je konie polne, te zielone. Dotar³y znowu do innego lasu, okolica ta by³a bowiem zasobna, choæ z roku na rok ubo¿sza w zalesienie. Tam Bianka znalaz³a u³o¿on± przez kogo¶ stertê kamieni. Miriam ogarnê³o znowu to poczucie znajomo¶ci miejsca, tym razem by³o tak realne i tak silne, ¿e powiedzia³a:
-Ja tu kiedy¶ by³am.
Podesz³a parê kroków. Znalaz³a poro¶niête mchem ko³o u³o¿one z kamieni. Wiedzia³a, ¿e co¶ tam znajdzie, zaczê³a rozgarniaæ mech patykiem, gdy odezwa³a siê Bianka.
-Gdy by³am m³odsza, przychodzi³am tu, modli³am siê i p³aka³am. Teraz w nic nie wierzê. W tym kole pali³am kartki, na których krwi±, w³asn± oczywi¶cie, pisa³am swoje grzechy. To mia³a byæ ofiara ca³opalna dla pana. Taka by³am pierdolniêta, normalnie jebniêta. Zajob prawdziwy.
Miriam mia³a w g³owie obraz dziewczynki, która p³acze, klêczy i siê modli z zapa³em prawdziwego pierdolca.
-To by³am ja. Ja tu przychodzi³am.
-Tak, masz racjê, ja.
Miriam zdziwi³a siê na te s³owa. Odwróci³a siê w kierunku Bianki, lecz tej nigdzie nie by³o. Zniknê³a, normalnie zapad³a siê pod ziemiê. Rozp³ynê³a siê. Miriam zaczê³a rozgl±daæ siê przera¿ona.
-Bianka, Bianka, gdzie jeste¶? Bianka!
-No przecie¿ jestem, czego wrzeszczysz, jaka¶ nienormalna! O co ci kamon?
Miriam nie chcia³a nic mówiæ. Odwróci³a siê w stronê pól. P³aska to by³a ziemia. ¦ciête zbo¿e, lasy, ³±ki… Same nudy.
-Nie wiem co siê dzieje, chyba za ma³o jesz, bo nikniesz w oczach. A tak w ogóle, to nie musisz mi nic pokazywaæ. Ja znam to miejsce, oczywi¶cie, ¿e nie wiem sk±d, ale znam. A na pewno nie mogê doznaæ ³aski wyja¶nienia owego faktu przedziwnego przecie¿. Ale niech tak bêdzie, niech pozostanie. Co mam robiæ? Ufam, ¿e to siê wyja¶ni i my¶lê ca³y czas, mo¿e co¶ logicznego wymy¶lê, choæ na razie wszystko, co ma miejsce, przeczy prawom logiki. Wiem wszystko o ka¿dym drzewie, znam trawy, pamiêtam krople deszczu po moim, po twoim ciele sp³ywaj±ce. I nie wiem teraz czy mówiê do siebie, czy stoisz obok. Tracê poczucie jakiejkolwiek realno¶ci. Mam wra¿enie, ¿e stojê sama i mówiê do siebie. To wra¿enie jest tak realne, ¿e bojê siê odwracaæ, by sprawdziæ czy stoisz, czy znów nie ma ciê. Zdajesz mi siê byæ jakim¶ przywidzeniem, wymys³em. I tak sobie dumam, ¿e ja tu powinnam byæ, ¿e to jest w³a¶nie moje miejsce. Cisza… choæ zag³usza, choæ mia¿d¿y, jest moim domem. Ciszê nie jest tak ³atwo zabiæ. Przestrzenie otwarte, ogromne… Mo¿na bawiæ siê we wszystko, gdy jedynym ¶wiadkiem twego zajoba s± trawy i niebo, tu naprawdê mo¿na robiæ co chcesz. P³akaæ mo¿na…- za³ama³ siê jej g³os. Po bruzdach na twarzy wyrze¼bionych przez cierpienie, pop³ynê³y ³zy. Schowa³a siê w d³oniach.- Ja chcê do Mamy, potrzebujê Mamy…- przypomnia³a sobie o Biance. Mia³a ogromna nadziejê, ¿e ona jest, ¿e stoi obok, ¿e Miriam nie jest tak bezgranicznie samotna. Wiêc powtarza³a w duchu pragnienie, by Bianka by³a, by istnia³a. By nie okaza³a siê byæ tylko wymys³em jej chorej chyba g³owy. Bardzo siê ba³a tego, ¿e wszystko co ¿ywe i co j± otacza staæ siê mo¿e kolejnym jej istnieniem wewn±trz niej. Sama siebie mia³a w sobie za du¿o i wszystkie stworzenia, wszyscy wymy¶leni przyjaciele te¿ w niej dom mieli, za du¿o, za du¿o tego w niej, to bola³o.