Autobus
Takie napady zdarzały się coraz częściej i były jeszcze bardziej nieznośne od jego chorobliwej punktualności. Postanowiłam się więc wyprowadzić do swojego chłopaka, chociaż bardzo kochałam tatkę.
Wprowadzenie mojego planu w życie nie było jednak takie proste, ponieważ mój chłopak był tradycjonalistą i wspólne mieszkanie uważał za słuszne dopiero po ślubie(na który zgodę musiał wyrazić ojciec wybranki, w tym wypadku mój). Tłumaczyłam mu bardzo długo, że mój tatko obecnie nie jest w najlepszej kondycji, ale on się uparł, założył garnitur, kupił pół litra czystej i zawitał pod naszymi drzwiami. Tatko z początku zdawał się niczego nie domyślać, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji (biła z niej tylko zwyczajowa pożyteczność). Dopiero kiedy Mati poprosił ojca wprost o moją rękę, oblicze tatki zachmurzyło się w jakiś filozoficzny sposób i wygłosił on następujący wywód:
,,Panie Mateuszku, ja panu ręki mojej córki, niestety, dać nie mogę (w tej chwili potencjalny narzeczony wyglądał na wyjątkowo zmartwionego). Mogę za to (tu następuje budujące napięcie przerwa) dać panu jej nogę. Bo widzi pan, panie Mateuszku, ręki nikt nie szanuje. Ręką można się wysługiwać. Ręka upierze, pozmywa, ugotuje, zarobi pieniążki, odda pieniążki, już o najbardziej upokarzających czynnościach z udziałem tej części ciała nie będę wspominać - bo po co tak przy obiedzie? Natomiast noga... Noga to gaz, hamulec, sprzęgło. Prowadzi, kieruje, chodzi własnymi ścieżkami, nogę trzeba szanować, bo jak nie, to odejdzie. "
Mówiąc to wszystko tatko miał taką poważną minę, że Mati na prawdę się przejął. Rzucił się do moich stóp i zdjął mi prawy pantofel, ukazując pokaźną dziurę w skarpecie na kciuku. Skarpetę także ściągnął i uroczystym głosem poprosił, bym została jego żoną. Otworzyłam usta, wyrażając tym swoje zdumienie, ale on uznał to najwyraźniej za zgodę, bo począł usilnie wciskać pierścionek z brylantem pierw na kciuka, później na inne palce. Oczywiście na żaden palec nie pasował. Wtedy Mati zaproponował, że zabierze mnie do jubilera. Oczami wyobraźni widziałam zakłopotanego pracownika salonu jubilerskiego mierzącego centymetrem palce mojej stopy - każdy z osobna. Chcąc oszczędzić sobie wstydu, zapewniłam mojego lubego, że pierścionki zaręczynowe robi się tylko na palce u dłoni. Pan Mateuszek smętnie pokiwał głową i wyszedł. Tyle go widziałam.
Nie byłam zła na ojca. Wiedziałam, że chciał dobrze i byłam mu wdzięczna za to, że się o mnie troszczy (był to specyficzny rodzaj troski). Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie możemy żyć dalej w tatkowym szaleństwie. Była tylko jedna rzecz, która mogła pocieszyć ojca, dlatego wzięłam kredyt i kupiłam mu autobus.
***
Tatko cieszył się jak dziecko. Przestał nawet kłócić się z matką, której już przecież od dawna nie było w naszym życiu. Ułożył sobie rozkład jazdy, na dwie zmiany - w miesiące oznaczane cyfrą parzystą jeździł na zmianę poranną, a w te oznaczane nieparzystą - na popołudniową. Wreszcie miał idealny grafik, do którego nie trzeba było wprowadzać żadnych poprawek - wszystko było wyliczone co do minuty. Jedynym problemem byli pasażerowie, a konkretniej ich brak. Gdy tatko podjeżdżał na przystanek, ludzie patrzyli nieufnie na nieoznakowany autobus. Czasami ktoś zapytał dokąd tatko jedzie i jaka jest cena za przejazd, ale nikt nie miał odwagi wsiąść (choć tatko był gotów wozić ludzi nawet za darmo). W całej swojej karierze niezależnego kierowcy autobusu ojciec miał tylko jednego pasażera - bezpańskiego kota.