Autobus
Wychudzony i rozdygotany jak galareta kotek kręcił się wokół jednego z przystanków. Tatko ma dobre serce i zabrałby go tak, czy siak, ale ponieważ kotka znalazł za słynnym skrzyżowaniem ulic, których nazw nie muszę już wymieniać, przygarnął znajdę ze szczególną otwartością serca. Zwierzątko z wdzięcznością zajęło miejsce w ciepłym pojeździe, a później w naszym mieszkaniu. Tatko nazwał go Solaris (autobusami takiej marki jeździł najczęściej w swojej byłej pracy), pieszczotliwie Soluś.
Soluś jadł z nami zawsze przy jednym stole i tatko troszczył się o niego niemniej niż o mnie. Przykrywał nas oboje kocem, gdy któreś z nas zasnęło na kanapie i przynosił nam ulubione potrawy. Oczywiście pewne rytuały zarezerwowane były tylko dla jednego z nas. Mnie na przykład tatko budził zawsze, gdy musiałam wstać do pracy i nie pozwalał mi się spóźnić nawet o minutę. Moja córka, powiadał, w szczególności MOJA córka nie może się spóźniać. Jeśli chodzi zaś o Solarisa, zawsze dbał o to, by miał odpowiednią ilość ruchu na świeżym powietrzu. Wypuszczał go i mówił - wróć o tej i o tej godzinie - ale Soluś zawsze się spóźniał. Tata wtedy złościł się, że ten się w końcu przeziębi, albo zastanie go zmrok i zgubi drogę do domu, albo jakiś kierowca nie zauważy go w ciemnościach (Soluś był czarny jak węgiel) i go przejedzie. Jak tylko przyjmą mnie z powrotem do pracy i będę miał więcej pieniędzy, kupię ci zegarek, mawiał do kota, który patrzył na niego wielkimi oczami, biorąc najwyraźniej słowa tatki za groźbę.
Kot jednak nie miał czego się obawiać, bo wiadomo było, że ojca już nigdzie nie przyjmą. Tatko sam zdał sobie z tego sprawę, dopiero gdy stał się uczestnikiem nieszczęśliwego wypadku drogowego, w którym to motorniczy, zignorowawszy sygnalizację świetlną, stratował autobus tatka. Nie było nas stać na naprawę, nawet nie spłaciłam jeszcze całego kredytu. Próbowałam delikatnie wytłumaczyć to tacie, ale on i tak wpadł w taką histerię, że musiałam dzwonić na pogotowie. Zatrzymali go na tydzień na obserwacji ( miał też problemy z sercem). Kiedy wrócił, poprzerzucał wszystkie szuflady w poszukiwaniu starych rozkładów jazdy (tych napisanych przez zupełnie nieodpowiedzialnych ludzi). Potem przytwierdził jeden z nich magnesem do lodówki i zaznaczył ołówkiem ostatnie kursy. Umrę o 23:20, oznajmił, chyba że będzie sobota, to wtedy o 23:07, może się też, córciu, zdarzyć, że stanie się to w niedzielę lub święto - wtedy o 22:59.
Bardzo mnie to zasmuciło, bo tatko nigdy nie żartował. Odtąd czuwałam przy nim każdego wieczora, minimum pół godziny przed czasem, trzymając go za rękę i wsłuchując się w jego oddech. W tamtych chwilach miałam wrażenie, że jego obecność wypełnia cały pokój, a ciepło jego dłoni otulało mnie całą tak, że często zasypiałam klęcząc na podłodze przy jego łóżku.
***
Był 31 sierpnia. Przejechanie przez miasto graniczyło z cudem. Tylko tramwaje sunęły niewzruszenie po torach obok niemającego końca korowodu samochodów, odprowadzane przez zazdrosne spojrzenia kierowców.
Próg mieszkania przekroczyłam dopiero o 22, bardziej zmęczona drogą niż całym dniem pracy. Nikt mnie nie przywitał. Pośpieszyłam do pokoju taty pełnić swoją cowi