Antrax i druga strona czasoprzestrzeni
Powóz jechał wolno. Ślimaczyliśmy się główną drogą, wśród straganów kupieckich, domów, warsztatów, kuźni i - co najgorsze - wśród mieszkańców. Dziwna to była mieszanina. Dało się rozpoznać wśród nich ludzi, małych tęgich rodaków naszych oprawców, i jeszcze innych dziwnych jegomościów. Wszyscy, jak jeden mąż, patrzyli na nas z pogardą i odrazą. Nie jeden zgniły pomidor, albo zwiędła główka kapusty poleciały w stronę wozu. Ci, którzy nie mieli nic pod ręką rzucali wyzwiskami. I tak trwało to do samego dziedzińca czarnej wieży. Wyładowali nas jak zwierzęta i wepchnęli do przestronnego holu wysokiego budynku. „Niezwykła budowla” – pomyślałem. Podłoga wyłożona marmurem, filary zdobione fantazyjnymi ornamentami, wszystko idealnie dopasowane.
Przeszliśmy przez połowę korytarza i skręciliśmy w stronę schodów. Strażnicy, którzy nas prowadzili, nakazali nam zejść na dół. Sami powędrowali za nami. Im schodziliśmy niżej, tym wieża zmieniała swoje obliczę. Z pięknego klejnotu przeistoczyła się w stare brudne świecidełko. Wepchnęli nas do wielkiej celi i zamknęli za nami drzwi. Nikt się nic nie odezwał, nikt nas nie przeszukał. Wsadzili nas do zatęchłej nory ze wszystkim, co mieliśmy przy sobie. Kiedy kroki się oddaliły Nod podszedł do drewnianych wrót. Wybadał je dokładnie, chwile podumał, po czym powiedział: „Brzydko tu. Ten standard mi nie odpowiada”. Odsunął się trochę od zaryglowanego przejścia i z całej siły kopnął w grodzie. Kopniak wspomagany egzoszkieletem pancerza wyłamał je z hukiem.
- Ok. Nie spodziewałem się, że to może być tak proste. Coś tu nie pasuje. – zadumał się znów kapitan.
Hałas nie uszedł uwadze strażników. Na schodach słychać już było kroki. Nod gestem nakazał jednemu z żołnierzy zajęcie miejsca z prawej strony drzwi. Sam stanął po przeciwnej stronie. Kiedy dwóch niezbyt rozgarniętych zbirów wpadło do celi w ułamku sekundy zostali rozbrojeni i skrępowani ich własnymi paskami. Błyskawiczna akcja! Przeciętny człowiek nie zdążyłby nawet powiedzieć: „Bułka z serem”, a tu już dwóch przeciwników leżało ze związanymi rękami, na kamiennej posadzce. Majstersztyk!
Ruszyliśmy ostrożnie schodami w górę. W całym budynku panowała zadziwiająca cisza. Wyszliśmy do znanego już holu, ale tam też nikogo nie zastaliśmy. Co do dalszej trasy zdania były podzielone. Kapitan chciał zbadać wieżę. Nam cywilom zależało na tym, żeby się stąd jak najszybciej wydostać. Stanęło na moim. Skierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Delikatnie nacisnęliśmy na klamkę, żeby nie robić hałasu. Do tej pory nikogo, prócz strażników, nie spotkaliśmy, ale lepiej nie kusić losu. Zamek nie ustąpił. Wieża została zamkniętą!
Tak czy inaczej musieliśmy wspiąć się na górne piętra i poszukać jakiegoś sposobu otwarcia drzwi. Minęliśmy pierwsze piętro, ale nikogo tam nie było. Na drugim tak samo. Przy czwartym zaczęliśmy się zastanawiać, czy w ogóle ktokolwiek tu jest. Na szóstym już byliśmy pewni, że jesteśmy sami. Bez strachu, więc i bez przesadnej ostrożności wparowaliśmy do jedynej na tym piętrze komnaty.
- Czekałem na was. Dziwię się, że droga tutaj zajęła wam tak dużo czasu. – odezwał się ktoś, dziwnie znajomym głosem.
IV
Fotel powoli okręcał się na ruchomej podstawie. Nie było, na razie, widać twarzy mężczyzny, ale wszyscy i bez tego wiedzieliśmy, kim on jest. Półmrok panujący wewnątrz komnaty oświetlał nieco blask księżyca wpadający przez okiennice. W tej niemrawej poświacie, wraz z obracającym się fotelem, ukazywała się postać człowieka. Najpierw naszym oczom objawił się dół jego szaty. Nikłe, światło wpadające do środka pomieszczenia wypaczyło jej kolor. Nie na tyle jednak żebyśmy nie rozpoznali jej barw: czarnej i czerwonej. Fotel okręcił się całkowicie. Nie było zaskoczenia. Siedział w nim Inkwizytor.