Antrax i druga strona czasoprzestrzeni
- Zgadza się człowieku. Nie musicie mi uwierzyć. Nawet nie powinniście tego robić, w innym przypadku bylibyście głupcami. Posłuchacie więc mojej przyjaciółki. - wymówił, ciągle tym samym niewzruszonym głosem.
Nagle, oślepiło nas jasne światło. Jakby bez ostrzeżenia, po wiekach ciemności, ktoś zapalił żarówkę. Trwało to tylko chwile i zagasło, choć nie do końca. Różno barwne plamy, które miałem teraz przed oczami, skutecznie uniemożliwiały mi oglądanie tego, co się stało dalej. Dopiero po chwili, wzrok wrócił do normy.
Obok fotela ujrzałem tą samą kobietę, która wcześniej leżała na polanie i cierpiała z rąk oprawców. Błyszczące skrzydła ułożyła wzdłuż ciała, splotła ręce. Była zjawiskowo piękna, nigdy wcześniej nie widziałem równie olśniewającego widoku. Jej śnieżno biała krótka tunika zdawała się częścią jej samej. Tylko świeże rany na ramionach i czole zdradzały to, co niedawno przeszła.
- Jestem Arduael, Strażniczka, Opiekunka. To, co widzieliście nie było przeznaczone dla waszych oczu. Mieli to oglądać jedynie ludzie zamieszkujący tą ziemię. Jeszcze nie czas. Plan Najwyższego nie zakładał odkrycia. Zawiodłam, choć jest jeszcze szansa. Ja Arduael, ja Opiekunka, ja Strażniczka ja Ukryta. – aksamitny głos istoty wypełnił nasze umysły. Nie poruszała ustami, a jednak słyszeliśmy jej słowa.
- Dziękuję, o najjaśniejsza – błogą chwile przerwał szorstki głos Kabra’ala – czy teraz rozumiecie?
- Ok. Nie mam pojęcia, o czym ona mówi. A może wy to zrozumieliście? – zapytał Billy – ktokolwiek?
- Ludzie w tym świecie, są ograniczeni, zacofani, głupi. Najjaśniejszy ma dla nich plan, ale jeszcze nie czas na niego. Puki ten czas nie przyjdzie, świetlista Arduael i jej podobni, musza pozostać w ukryciu. Zdarzył się niespodziewany wypadek. Kilku wieśniaków zobaczyło Arduael, kiedy się pojawiliście. Wasze nadejście zakłóciło, na moment, prawa tego świata. Żeby ratować sytuację, musieliśmy posłużyć się podstępem. Świetlista, w oczach ludzi musiała zostać uznana za arriana.- wytłumaczył Kabra’al.
- Więc co teraz? To koniec? – zagadnął Lamar, z zawodu biochemik, a na wyprawie mój zastępca.
- Wasze nadejście, zostało przepowiedziane dawno temu. Pomożecie nam, a w zamian może ja zdołam pomóc wam.
- Jesteś bardzo pewny swego. Ale nic nie możesz nam dać, więc twoja przepowiednia to bujda. – może trochę za ostro zareagował Nod, ale w sumie zgadzałem się z jego stanowiskiem.
- Hmm, a gdybym mógł wysłać was tam skąd przybyliście? Czy jest to warte, małej pomocy z waszej strony?
- A możesz? I jak mała jest ta pomoc, której oczekujesz?
- Musicie jedynie zgładzić, smoka, który jest siewcą strachu i roznosicielem trwogi. Kiedy to się stanie brama do otchłani zostanie zamkniętą, i arriane nie będą w takich ilościach przechodzić do naszej rzeczywistości. Tak mówi przepowiednia. – nieco bardziej ożywił się inkwizytor.
- Jasne. Co to dla nas. Jeden mały smok, siewca czegoś tam i roznosiciel… - mamrotał Nod.
- Zrobimy to! – powiedziałem stanowczo.
V
Ruszyliśmy, aby wykonać zadanie. Inkwizytor otworzył dla nas portal, który przeniósł nas wprost pod smoczą górę. Dla bezpieczeństwa wyszliśmy z wiru błękitnej energii na skraju lasu, spory kawałek przed grotą smoka. Brygady nie mieliśmy zbyt silnej. Trzech żołnierzy, Alice i ja. Sam nie wiem, co tu robię. Jakieś dwadzieścia minut temu przeszedłem przyspieszony kurs strzelania z pistoletu i teraz oto ja wielki wojownik stanę naprzeciw przerażającej bestii… Żałosne. Nod zaciągnął mnie tutaj chyba tylko po to, żeby kolejny raz pokazać mi jak bardzo jest niezadowolony z mojej decyzji.