Antrax i druga strona czasoprzestrzeni
- Umiem kojarzyć fakty, nie jestem jednak jasnowidzem. Idźcie już. Wyczerpaliśmy temat. – mówiąc to gad odwrócił się do nas skrzydłami i zasnął.
Zbiegliśmy z góry w ułamku sekundy. Nowe informację jak najszybciej trzeba było przekazać Kabra’alowi. Sami przecież nie wiedzieliśmy, gdzie szukać zbuntowanego pogromcę demonów. Nie wiedzieliśmy nawet jak się nazywa. Powrót do czarnej wieży, okazał się równie szybki jak przybycie tutaj. Człowiek, który zlecił nam to zadanie, pożyczył nam swój osobisty kamień teleportujący. W ułamku sekundy znaleźliśmy się w komnacie Inkwizytora. Rozmawialiśmy długo, bo Kabra’al, nie mógł uwierzyć, że któryś z nich mógłby się posunąć do czegoś tak okropnego. Dzień kończył się ulewą. Był wieczór, kiedy nasz gospodarz przyjął, podawane mu na tacy, argumenty. Posępny wyraz twarz zdradzał, że wieści, które dostał okazały się straszniejsze niż początkowo sądziliśmy.
- Masz jakieś namiary na kogoś, kto może pasować do opisu zbuntowanego Inkwizytora? Skoro zgodziliśmy się zamknąć otchłań to dotrzymamy słowa. – powoli powiedział Nod.
- Wykonaliście swoją część umowy. Nawet gdyby was było sto razy więcej niż teraz, nie dalibyście rady pokonać żadnego z nas. Sam musze się tym zająć. A teraz wykonam moją część. – nieobecnym głosem odparł Kabra’al. – Portal do innego wymiaru wymaga wielkich ilości energii magicznych. Zdołam go otworzyć jedynie na krótki okres czasu, więc musicie się spieszyć.
Inkwizytor podszedł do wielkiego kamiennego stołu. Poszperał w papierach na blacie, ale widocznie nie znalazł tego, czego szukał. Przemieścił się w inną część komnaty. Nie znalazł wymaganej formuły ani w bibliotece, ani w wielkim kufrze. Ostatnim miejscem poszukiwań stała się gruba księga leżąca na piedestale. Mężczyzna przewertował księgę raz i drugi aż w końcu znalazł małą, pożółkłą karteczkę. Wyrecytował zaklęcie, uderzył swoją laską w posadzkę i portal się otworzył. Przejście było inne niż do jamy smoka. To miało kolor krwistej czerwieni. Ruszyliśmy, jeden za drugim, w taflę czerwonej kałuży. Ja byłem tym razem przedostatni, pochód miała zamykać Alice.
Wszedłem jedną nogą w portal. Postanowiłem się jeszcze odwrócić ostatni raz. Kiedy to zrobiłem, zobaczyłem tyłem do mnie stojącą Alice. W, chowanej za plecami, ręce trzymała granat kironowy. Jednym, zgrabnym ruchem kciuka wyciągnęła zawleczkę. Portal zaczął się zamykać, tym samym wciągnął mnie, by wypluć w mojej rzeczywistości. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Ostatnią rzeczą, którą widziałem w obcym świecie, była sylwetka sanitariuszki polowej Alice O’Brian i spadający na ziemię granat. „Zapłacisz mi za to” – ostatnie słowa wypowiadane przez Alice, jeszcze długo będą dźwięczały mi w uszach.