Antrax i druga strona czasoprzestrzeni
Szliśmy szybkim tempem. Nie minęła nawet godzina, kiedy wdrapaliśmy się na ostatni nawis skalny. Tam właśnie znajdowało się wejście do pieczary potwora. Odór siarki był przytłaczający. Tylko dla mnie niestety. Marines w swych zakutych głowach, mieli czyste filtrowane powietrze, więc parli do przodu niczym huragan. Opóźniałem marsz, ale co miałem zrobić? Wyposażony jedynie w lekką kamizelkę uderzeniową, nie miałem najmniejszych szans oprzeć się wyziewom groty.
Nod wskazał mi ręką gdzie mam się ustawić, kiedy już byliśmy przy wejściu. Reszta żołnierzy powędrowała na kolejne strategiczne pozycje. Na rozkaz kapitana, rozpoczęliśmy ostrzał. Kule z charakterystycznym świstem przecinały powietrze, by na końcu trafić w cielsko śpiącego smoka. A smok ten musze przyznać był olbrzymi. Złociste łuski, pokrywały go od czubka nosa, po sam ogon. W pierwszych promieniach porannych słońc, pancerz z łusek promieniał. Blask wpadający do środka, odbijał się od jego naturalnej tarczy, tworząc niezwykły pokaz różnokolorowych świateł na ścianach jaskini.
Prowadziliśmy ostrzał dobrych dziesięć minut. Mimo wielu trafień, na skórze gada nie widać było nawet zadrapania. Smok przebudził się ze snu. Spojrzał na nas żółtymi ślepiami i powiedział:
- Synowie ludzcy, dlaczego zakłócacie mój sen? Czego ode mnie chcecie?
- Ta… bestia gada? – wychrypiał Borovsky. – Jak to możliwe?
- Bestia? Gdybym był Bestią to spaliłbym was na proch razem z połową lasu, kiedy tylko wyszliście z portalu. Jestem jednym z wielu przedstawicieli, najwspanialszej rasy, jaka zasiedlała ziemie. Czy nikt nie uprzedził was, że smoki są najinteligentniejszą formą życia?
- Najwyraźniej. – mruknął Nod.
- Nie jesteście szabrownikami łasymi na moje złoto. Każda tutejsza istota wie, że takowego nie mam. Nie jesteście też zabłąkanymi podróżnikami, bo dobrze wiedzieliście gdzie mnie szukać. Nie przyszliście po radę, bo zaczęliście od walki. Sądzę z tego, że któryś z inkwizytorów wysłał was, aby mnie zgładzić. Mam rację? – kontynuował smok.
- Yyy… jesteśmy… - usiłowałem powiedzieć, ale coś ścisnęło mi gardło tak, że nie mogłem wyksztusić słowa.
- Tak, tak. – przerwał smok. – To pewne, że mieliście mnie zabić. Zagadką pozostaje, dlaczego?
Nikt się teraz nie odezwał. Chwila płynnie zmieniła się w dłuższą chwilę.
-No. Mówcie. Ja nie gryzę – dodało smoczysko – Czasem tylko połykam w całości.
Brakowało nam tylko smoka ze zwichrowanym poczuciem humoru – pomyślałem i ta myśl dodała mi nieco odwagi. Opowiedziałem, więc po co przyszliśmy do jego domu.
Nasz niedoszły cel ataku wysłuchał mnie w milczeniu i pełnej uwadze. Pokiwał później wielką paszczą, jak gdyby analizował jeszcze raz każde moje słowo.
- Rozumiem. - Powiedział w końcu. – Jesteście jednak w błędzie, człowiek który was wysłał również. Demony jak ich nazywacie nie są moimi poplecznikami, ale nie są też moimi wrogami. Musze się jednak zgodzić w jednaj kwestii. Brama otchłani rzeczywiście jest otwarta. Czuję to w moich starych kościach od bardzo dawna. Moc potrzebną do kontroli nad czeluściami jest w posiadaniu tylko kilku osób.
- Kto może mieć taką potęgę? – zapytał któryś z żołnierzy.
- Znacie dobrze odpowiedź. – zagadkowo oparł smok.
- Hmm? Inkwizytor! – krzyknęła Alice. – Wiedziałam, że coś ukrywa, kiedy go tylko spotkałam.
- W istocie to Inkwizytor, ale nie ten, o którym myślisz ludzka kobieto. Nikt, kto kontroluje otchłań nie wysłałby was do mnie. Po co miałby to robić? Prędzej zabiłby was i pozbył się kłopotu.
- Masz smoku rację. Wiesz może gdzie szukać tego, który jest odpowiedzialny za te wszystkie otchłanie, demony itd. – w swoim stylu zadał pytanie dowódca.