Antrax i druga strona czasoprzestrzeni
- Zaprzyjaźnia się, jak zwykle – czarnoskóry mężczyzna z uśmiechem rozbawienia spoglądał na wzniesienie, gdzie jego pułkownik właśnie niewerbalnie tłumaczył pewnemu naukowcowi, że nie dyskutuje się z jego rozkazami.
Sanitariuszka pokręciła z dezaprobatą głową i ruszyła w stronę dowódcy, za nią poszedł także żołnierz, z którym przed momentem rozmawiała. Polana nie była rozległa, więc szybko pokonali dzielący ich dystans do dowódcy.
- Pacjent opatrzony. Nic mu nie będzie, ale kiedy się obudzi to się dopiero dowie, co to ból głowy. – rzuciła w stronę postawnego mężczyzny.
- Bardzo dobrze, a teraz…
- Bezpośredni kontakt! Powtarzam, mamy bezpośredni kontakt! – rozległo się wołanie w słuchawce, którą Nod miał zamocowaną w hełmie. – Zaraz tam będziemy! – padła odpowiedź dowódcy.
- Nod, Alice zostajecie tutaj. – rozkazał pułkownik, rzucił jeszcze spojrzenie zamknięte w hełmie, w moją stronę, po czym pośpiesznie oddalił się.
- Taaaa jessss, sir! – nad polanę uniósł się chóralny głos dwójki pozostałych na miejscu żołnierzy. Nod, a w zasadzie Billy Nod, był tym młodym czarnoskórym kapitanem. Alice sanitariuszką polową. Czemu nie nazwał jej po nazwisku, jak innych żołnierzy?
Nod podniósł wyżej, swój hełm, który dotychczas trzymał w lewej ręce. Teraz wyraźnie mogliśmy słyszeć, przebieg rozmowy pozostałych marines:
- Kierunek 4-0-1, bandyta na pierwszej. – odezwał się nierozpoznany przeze mnie głos.
- DC-816 podchodzisz od południa, DC-211 od północy – odezwał się kolejny - O tak. Tu nie mam wątpliwości, to pułkownik – pomyślałem.
- Przyjąłem, zbliżam się na pozycję.
- Ja także.
Nastąpiła krótka chwila milczenia, a po niej znów głos dowódcy.
- DC-452 raport sytuacyjny.
- Wszyscy na pozycji, 816 rozpoczyna zwiad.
Kolejne sekundy w całkowitej ciszy. Nie tylko podczas akcji, my też nic nie mówiliśmy, tylko gapiąc się w hełm, wytężaliśmy słuch.
- DC-816, wysłać ci podanie ze zdjęciem, żebyś raczył przedstawić mi raport zwiadu? – ryknął O’Brian. Mógł sobie na to pozwolić, bez zagrożenie dla ich pozycji. Hełmy marines nie przepuszczają żadnych dźwięków, kiedy są zhermetyzowane z pancerzami wojskowymi. No chyba, że akurat któryś z marines chce żeby wszyscy go słyszeli. Dzięki takiemu rozwiązaniu, żołnierze mogą się swobodnie porozumiewać na polu bitwy poprzez zdalne komunikatory.
- Potrzebuje jeszcze chwile, pułkowniku.
- Nie mamy chwili, co widzisz? – O’Briana stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony.
- Eee… To chyba… To jest chyba dziecko, panie pułkowniku. – w końcu wydukał, komandos ukrywający się pod numerem kodowym DC-816.
- Dziecko? Potwierdź 816.
-Nie mogę potwierdzić. OPZW. Ale ma na sobie czerwony płaszczyk i zarzucony kaptur na głowę. I… Chyba płacze… W każdym razie czujniki odbierają jakieś ciche kwilenie.
- Dobra osłaniajcie mnie, bez odbioru. – ostatnie polecenie pułkownika, a po nim przedłużająca się cisza.
Korzystając z chwili spokoju zapytałem stojącego obok Billy’ego:
- OPZW? Co to jest?
- Cóż to taki żargon wojskowy. „Obiekt Poza Zasięgiem Wzroku”. – odparł.
- Dużo takich skrótów używacie?
- Ciężko by je zliczyć. Jest ich masa. – cierpliwie, choć nieco lakonicznie odparował Nod.
Chciałem jeszcze o coś zapytać, kiedy z głośniczka rozległ się krzyk szefa.
- Jasna cholera co to ma być!?
Resztę jego słów zagłuszyły wystrzały z karabinków szturmowych MPM-60. Krzyki, przekleństwa i wystrzały łączyły się w jeden przerażający bitewny zew. Nie mogłem tego dłużej słuchać. Jestem cywilem! Nie jestem przyzwyczajony do czegoś takiego. Zgadza się, na ulicach Kansas nieraz słyszałem, zdarzało się też, że widziałem, krótkie strzelaniny porządkowych z anarchistami. Wtedy wydawało mi się to odrażające, a teraz po tym, co tu usłyszałem przez krótką chwilę, tamto wspomnienie wydaję mi się jakąś, niewinną dziecinną igraszką.