Struggling
Struggling - Rozdział I
ROZDZIAŁ I Drugi raz. Drugi raz się zdecydowałem. Tym razem decyzja ta nie była wywarta moją miła chęcią. Tym razem uległem sugestiom i poniekąd subtelnym naciskom mojej lubej. Luba na imię miała Kinga i byliśmy ze sobą już jakieś konkretne dwa lata. Kinga i ja, ja i Kinga. Temperamentni młodzieńcy pochodzący z domów, w których mówiąc krótko się nie przelewało a może lepiej byłoby powiedzieć, że przelewało się i to sporo. Pijący, słabo radzący sobie z rzeczywistością ojcowie, i matki. Beznamiętnie przy nich trwające mimo ciągłych sporów i wzajemnej niechęci . Oboje dorastaliśmy w toksycznych oparach szlugów, alkoholu i awantur. Ona - cudownie śliczna twarz, inteligentne ciepłe spojrzenie. Głębokie ciemnobrązowe oczy. Długie błyszczące włosy, przez których kruczą czerń przebijały się pojedyncze siwiuteńkie strączki. 175 cm wzrostu, choć sama zawsze dodawała sobie te dwa więcej. Śniada cera. Ogólnie bardzo egzotyczna w naszych stronach uroda. Wizualnie była spełnieniem marzeń nie jednego gościa. Niejednokrotnie zatem, zauważałem nierzadko nachalne spojrzenia typków, których mijaliśmy na ulicy. Miałem to w dupie. Mimo wszystko, byłem też dość atrakcyjną partią. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Na coś w końcu musiała polecieć! Tym bardziej że w miarę czasu zauważałem jej uzależnienie od mojego towarzystwa. Eh to moje ego. Czasem pół złośliwie, pół żartem nazywała mnie Kanye West'em. Pomimo nieciekawej życiowej sytuacji w której znajdowałem się wówczas, byłem kipiącym potencjałem facetem. Myślę że w pewnym stopniu przyciągało ją do mnie również to że byłem ambitnym raperzyną, chociaż wołała słuchać rocka i popu. Całkiem zdolnym raperzyną w gruncie rzeczy, lecz jeszcze przez nikogo nie odkrytym. Artystą. Ona potrafiła to dostrzec i z pewnością zauważalne było to że w Czarku Cezarskim, bo tak "zabawnie" nazwali mnie rodzice, Kinga zauważa znacznie więcej niż zagubionego, 25 latka na bezrobociu. A Może po prostu zwyczajnie mnie kochała. Miłość potrafi manipulować obrazem jak wiadomo. Nie należała do kobiet o których mówi się że mają " tu i ówdzie". Miała ślicznie zarysowaną talię, ponętne biodra. Małe piersi i niezbyt odstające pośladki. Za to piękne, szczupłe i długie nogi. Co było dla mnie zabawne,nogi te wieńczyły nieproporcjonalnie małe stópki, zakończone dziwnie zagiętymi w dół palcami. Uwielbiałem je. Przez pierwsze kilka miesięcy spędzaliśmy ze sobą prawie 24/7. Im więcej czasu spędzaliśmy razem, tym więcej czasu pragnęliśmy ze sobą spędzać. Ja byłem bezrobotny a ona skończyła właśnie liceum. Zaczęła nawet studia we Wrocławiu, zanim jeszcze się poznaliśmy. Jednak szybko je porzuciła z przyczyn niejasnych dla mnie do dziś . Ja w tamtym czasie tworzyłem podkłady muzyczne a następnie pisałem pod nie swoje charyzmatyczne wersy. Robiłem to od lat. Czułem, że kiedyś powiem że było warto się tym zajmować . Eh ten Kanye West. W moim rodzinnym mieście od zawsze był problem ze znalezieniem stałej pracy Przynajmniej w moim mniemaniu. Przez lata jednak imałem się wszelakich zajęć- od listonosza, magazyniera, blacharza po kierowce karawanu czy laboranta budowlanego. Nigdzie jednak nie utrzymywałem się dłużej niż kilka miesięcy a czasem nawet juz po miesiącu zdarzało mi się "rzucać to w cholerę". W czasie pracowniczego zastoju, kilkukrotnie stawałem się oficjalnym bezrobotnym ale nawet miejscowy urząd pracy ograniczał swoje możliwości wobec mnie, do comiesięcznego podbijania mojej "złotej karty członkowskiej". Powiedzmy sobie szczerze- jeżeli ktoś kiedykolwiek nazwał mnie człowiekiem pracy to albo był debilem albo miał sarkastyczne poczucie humoru. Nie świadczy to jednak o tym, że nie potrafiłem pracować. Każda rzecz, której się podejmowałem, z reguły dość łatwo pozwalała mi się opanować. Choć zdarzały się też wyjątki. Kiedyś zacząłem pracę jako szlifierz na stoczni. To był pierwszy dzień. Stawka była nawet niezła, tyle że musiałem trochę naściemniać co do moich umiejętności i doświadczenia. W każdym razie po szybkiej rozmowie kwalifikacyjnej otrzymałem służbowego fleksa i w niekrótkim czasie przyszła chwila na pierwsze szlify. Szło mi całkiem nieźle. Raz na jakiś czas, kontrolnie podchodził do mnie jakiś majster i nawet zdarzało mu się mnie pochwalić. Potem przychodził następny majster- Co ty odpierdalasz młody! Co to kurwa ma być za szlif?! Nie nadajesz się do tej roboty!- Po czym szedł dalej, opieprzyć innego świeżaka. Skłonny byłem jednak wówczas uznać rację tego pierwszego majstra. Po kilku godzinach ostrego gładzenia spawów i innych nierówności, zbliżał się fajrant a że moje ręce były już dość zmęczone to postanowiłem, że ostatnią godzinkę trochę pościemniam. Rozejrzałem się czy nikt nie patrzy, wyłączyłem szlifierkę i położyłem ją dość obojętnie na ziemię. Równolegle włożyłem sobie w usta papierosa marki L&M i zanim zdążyłem odpalić zapalniczkę usłyszałem tylko krótkie, i głośne PYK! Cisza. Za moment ze wszystkich stron słychać było - Ej co jest grane?! Czemu nie ma prądu? - Sam mocno się zdziwiłem. -Włączcie ten pieprzony prąd! - Spojrzałem pod nogi.- Ooo!- Krzyknąłem w myślach.- O żesz kurwa mać!- Okazało się że jakimś diabelskim trafem moja szlifierka, zanim jej obroty spadły do zupełnego zera, wyłożyła się na bok. Głupia, wbiła swoje własne ostrze, swojej własnej tarczy , w swój własny kabel zasilający przecinając go na pół. Po tym jak spostrzegłem kto był głównym podejrzanym co do spowodowania braku zasilania w całym zakładzie, skłaniałem się już bardziej ku opinii tego drugiego majstra. Chyba jednak tej szlifierce nie było tak dobrze w moich dłoniach jak mnie się wydawało. W końcu, ile szlifierek na świecie popełniło do tej pory samobójstwo?