Aletheia
- Nie masz maski, nie jesteś stąd.
- Zgadza się – odpowiedział zaskoczony Nathielos szukając właściciela głosu.
- Skąd przybywasz?
- Z Ari.
- To daleko stąd, prawda?
- Dość daleko – odpowiedział Nathielos zadzierając głowę. Jego rozmówca siedział w oknie na pierwszym piętrze. Miał na sobie połatane spodnie i płócienną koszulę, która kiedyś mogła być biała. Ciemne włosy częściowo przysłaniały twarz chłopca, który nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat.
- Nie boisz się, że spadniesz? – zapytał zdezorientowany Nathielos. Widok dziecka w tej niezbyt zachęcającej uliczce wytrącił go z równowagi.
- Powinieneś się bać raczej o siebie. Niektórzy mieszkańcy mają skłonność do robienia strasznych rzeczy tym, którzy nie noszą masek. Swoją drogą masz intrygujące oczy. Mógłbym cię narysować?
To dziwne pytanie przypomniało Nathielosowi, po co przyszedł do Vidinai. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że chłopiec również nie nosi żadnej maski. Ale to przecież tylko dziecko! Czy to jego miał znaleźć?
- Znasz może kogoś o imieniu Thehiam?
Chłopiec uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś jeszcze bardziej intrygujący niż sądziłem. Choć, pokażę ci moją pracownię.
Kryjówka chłopca okazała się niedużym pokojem w jakiejś zapomnianej kamieniczce. Duże okno od południowej strony zapewniało dobre oświetlenie. Chłopiec musiał przebywać w tym miejscu już dłuższy czas, gdyż większa część ścian zaklejona była portretami.
- Czuj się swobodnie – powiedział gospodarz siadając na parapecie z notatnikiem i kawałkiem węgla drzewnego. Mieszkanie nie posiadało żadnych mebli, chyba że liczyć zwinięty w kącie koc, który pewnie służył chłopcu za posłanie.
- Nie muszę stać bez ruchu ani nic takiego?
- Po co? – zapytał chłopiec nie przerywając pracy. – Chcę narysować ciebie, a nie pozującego modela. Możemy nawet rozmawiać, nie potrzebuję do tego rąk.
Nathielos z braku lepszego pomysłu zaczął się przyglądać się rysunkom naklejonym na ścianach. Nie znał się na sztuce, ale portrety wydawały się prawdziwymi arcydziełami. Wykonane węglem lub tuszem twarze były jak żywe. Niektóre piękne, inne szkaradne, patrzyły na Nathielosa oczami pełnymi smutku, lęku, gniewu… Aż trudno było uwierzyć, że wszystkie są dziełem dziesięciolatka.
Na środku ściany leżącej na wprost okna wisiał pejzaż namalowany na płótnie. Przedstawiał on spływający z gór potok, który nie tyle odbijał słońce, ile sam był źródłem światła. Zmierzał ku niemu tłum zamaskowanych postaci, aby wynurzyć się po drugiej stronie, już bez masek.
- Thehiam mówił, że mieszkańcy nie darzą cię zbytnią sympatią.
- Ma rację. Nikt nie lubi, gdy się go ogląda bez maski.
- Nie rozumiem.
- Widzisz te portrety na ścianach? Wszystkie przedstawiają tutejszych mieszkańców. Niektórzy nie zdejmują swoich masek nawet gdy są sami. Ja natomiast widzę to, co się za tymi maskami kryje. Większość mieszkających tu ludzi jest naprawdę szpetna. Gdy podrzucam im ich portret, wpadają w furię. Nawet ci piękni nie są zachwyceni moimi „prezentami”. Boją się pokazywać bez masek i są przerażeni samą myślą, że żyje tu ktoś, kto potrafi je przejrzeć.
- Thehiam wspomniał też, że potrzebuję swojego portretu, by dotrzeć do tutejszego sanktuarium.