Aletheia
Ani się nie obejrzał, dotarli do kolejnego miasta, gdzie Thehiam zaskoczył go kolejnym zadaniem.
- Mam przynieść co?
- Swój portret.
- Na co mi portret? Mam go dostarczyć władzom, żeby wiedziały kogo szukać?
- Nie mógłbyś wykazać się choć odrobiną zaufania?
- Zbyt krótko się znamy. Poza tym tutaj śmierdzi, a ja mam alergię na smród.
- Nie na smród, tylko na pracę. Powietrze z huty mogłoby cię zabić, na szczęście tutejsze fabryki nie wytwarzają twojego ulubionego alergenu.
- To jeszcze nie powód, żeby się tu zatrzymywać.
- Właściwie to potrzebujemy tylko zatrzymać się w tutejszym sanktuarium, ale żebyś mógł tam trafić, potrzebny ci będzie twój portret.
- Myślałem, że to mapy pomagają trafić w różne miejsca.
- Nie wszystkie miejsca da się nanieść na mapę. W tym przypadku mapą dla ciebie będzie obraz wykonany przez odpowiedniego artystę.
- Czyli nie wystarczy dowolny portret, mam znaleźć konkretnego człowieka, który go wykona?
- Dokładnie tak.
- No dobra, to gdzie mam go szukać?
- W mieście.
- To już wiem, chodziło mi raczej o nazwę ulicy albo coś w tym stylu.
- Widzisz, to jest dodatkowe utrudnienie – nasz artysta się przemieszcza. Ale poznasz go bez problemu, jako jedyny w tym mieście nie nosi na twarzy maski.
- To już coś. Czyli wystarczy, że będę wypytywał przechodniów o człowieka bez maski.
- Cóż, nie do końca. Gdyby tutejsi mieszkańcy wiedzieli gdzie jest, raczej by ci nie pomogli.
- A to dlaczego?
- Bo wcześniej rozerwaliby go na strzępy.
Miasto Vidinai słynęło z gorących źródeł i bogatych złóż minerałów, wśród których dominowała siarka. Liczne zakłady chemiczne generowały spore dochody, co dało się dojrzeć już na pierwszy rzut oka: na obrzeżach luksusowe wille z własnymi źródłami termalnymi, bliżej centrum bogato zdobione kamienice. Przepych graniczył z bezguściem, a wszechobecna tandeta pozwalała przypuszczać, że nawet najubożsi mieszkańcy starali się przynajmniej naśladować bogaczy.
Od północy miasto graniczyło z dziwacznym zgrupowaniem stromych skał, które stopniowo przechodziły w zwykłe góry. Barwne refleksy widoczne w blasku słońca odzwierciedlały różnorodność występujących tu minerałów. Takie bogactwa miały jednak swoją cenę – gleba była tak zakwaszona, że absolutnie nie nadawała się do uprawy. Pod tym względem Vidinai od zawsze było całkowicie uzależnione od dostaw z zewnątrz. Powietrza już niestety sprowadzić się nie dało, a ukształtowanie terenu sprawiało, że przesycony chemikaliami dym z zakładów chemicznych snuł się ulicami miasta wypełniając je po brzegi niemiłosiernym smrodem.
Nathielos ostrzeżony przez Thehiama zasłonił twarz chustą natartą ziołami, ale i tak z trudem powstrzymywał mdłości, które mu towarzyszyły odkąd znalazł się w granicach miasta. Mieszkańcy albo byli pozbawieni węchu, albo mieli specjalne filtry w tych swoich maskach. Noszone przez każdego bez wyjątku były kolejną rzeczą rzucającą się w oczy. Każda była inna, a ich wymyślność przyprawiała o zawroty głowy. Piękne i straszne, pełne emocji i pozbawione wyrazu, zakrywające twarz lub całą głowę. Pole widzenia musiało być w nich bardzo ograniczone, dlatego idąc ulicą ludzie nieustannie obracali głowy we wszystkie strony, co potęgowało wrażenie chaosu.
Trudno było w tym wszystkim dostrzec, czy jest się obserwowanym, ale Nathielos miał nieodparte przeczucie, że przynajmniej niektórzy przechodnie zbyt często spoglądają w jego stronę. Zszedł z głównej drogi i zagłębił się w opustoszały labirynt bocznych uliczek. Jeżeli miał znaleźć jedyną w tym mieście osobę pozbawioną maski, to powinien uważnie się rozglądać. Z tego, co mówił Thehiam wynikało, że artysta raczej się ukrywa, zatem szczególną uwagę należało zwrócić na miejsca, w które nikt się nie zapuszcza.