Afrodyta - kryminał SF
Adam przeciągnął się.
- Ja bym stawiał na panią burmistrz. Karierowicz zrobi wszystko, by nie stracić stołka.
- Masz rację – spojrzała na niego z zadumą. – Wiemy, jakiego człowieka szukamy. Ale żadna z osób związanych z tą sprawą nie pasuje do profilu sprawcy.
* * *
Janusz Wąsacki zbił olbrzymi majątek na handlu preparatami proteinowymi. Przyjęcia w jego luksusowej willi w Starym Krakowie były stałym tematem plotkarskich serwisów. Nie unikał dziennikarzy, chętnie udzielał wywiadów i pozwalał się fotografować, najczęściej w otoczeniu młodych, urodziwych kobiet.
Gdy Wera weszła do pokoju przesłuchań, chciał podnieść się z krzesła, ale stojący przy nim policjant powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Co za miła niespodzianka – odezwał się biznesman, uśmiechając się szeroko. – Nie spodziewałem się kogoś tak uroczego.
- Prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci Lidii Balickiej – Wera przybrała urzędowy ton.
- Lubiłem ją – powiedział cicho Wąsacki. – Ale naprawdę nic nie wiem.
- Był pan jednym z klientów „Afrodyty”.
- Nie widzę powodu, by temu zaprzeczać – rzekł ze swobodą.
- Wiedział pan, że fotografowano tam pana?
- Nie miałem pojęcia.... – Jego zdumienie sprawiało wrażenie autentycznego.
Wera wpatrywała się uważnie w twarz biznesmana.
– Czy ktoś próbował pana szantażować?
- Czym? - roześmiał się. – Jakąś fotką? Nie jestem aż taki przewrażliwiony, pani detektyw. - Jego twarz spoważniała. – Służyłem w jednostce specjalnej. Sześć lat, z tego trzy w Afryce. Nauczyłem się jednego. Brać to, co najlepsze, póki żyję. I nie przejmować się głupstwami.
Rozparł się wygodnie w krześle.
- Zastanawiam się, co taka piękna dziewczyna robi w policji – odezwał się po chwili.
Wera wstała.
– Na razie to wszystko.
- Ależ pani oficjalna - Wąsacki podszedł i wręczył jej wizytówkę. – Gdyby miała pani ochotę na rozmowę przy kolacji i dobrym winie….
* * *
- To nie on. Nie jest żonaty, nie interesuje go polityka, nie przejmuje się plotkami na swój temat. Nie ukrywał, że jest byłym komandosem. I nie widzę motywu – mówiła Wera. – Niepotrzebnie się go bałeś – zażartowała.
- Tak mówisz, bo na pewno zaprosił cię na jedno ze swoich sławnych przyjęć – odciął się Adam.
- Dobra dedukcja, detektywie - pokazała mu wizytówkę.
- Jest inteligentny – powiedziała po chwili. – Na pewno przyszło mu do głowy, że prześwietlimy jego przeszłość. Wypadł lepiej, gdy sam o niej powiedział.
* * *
- Jesteś pewna? – Wolski z niedowierzaniem wpatrywał się w fotografię.
- Brunon wszędzie zapuścił swoje macki - Wera mówiła o szefie najpotężniejszej krakowskiej mafii. – Czerski twierdzi, że to jego prawa ręka – wskazała na zdjęcie. - Na informacjach Artura mogę polegać Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że dotrzemy do Pałeckiej pierwsi.
* * *
Policyjny starling wylądował na polanie. Od domu, w którym schroniła się Pałecka, dzielił ich sosnowy zagajnik. Adam ruszył od razu, by okrężną drogą podejść jak najbliżej tylnego wejścia.
Minąwszy drzewa, Wera, zgięta wpół, szła za szpalerem bukszpanów, prowadzących do drzwi. Przywarła do ściany i ostrożnie zajrzała przez okno, pierwsze z prawej strony od wejścia. Było zasłonięte. Schylona, pobiegła za narożnik. Znalazła się przy zewnętrznej ścianie salonu.