6A...
"Czy skończę, jak Hłasko, Wojaczek, Krzysztoń i Lechoń?" - tłukło się w głowie jak bile na stole bilardowym: paf i pudło, paf i trafione, paf i znowu pudło. Albo jak obstawianie rosyjskiej ruletki - masz 85% szans, że przeżyjesz, to i tak sporo, bo są i tacy co grają na dwie kule. No, albo mniej drastycznie - jak na zwykłej ruletce, jeśli wygrasz czerwonym, i będziesz chciał zakończyć grę, to najdalej na parkingu będziesz mieć nóż w plecach. Miało być mniej drastycznie. Dlatego siedzę w jadalni i walczę, jak mogę, ale oblepiają mnie wszystkie melancholie tego świata, przy których ciemne noce i inne duchowe rozpacze to dziecięca zabawa w wojnę.
Jem i piję, rozglądam się, pacjenci mają już więcej obycia, przeważnie zamknięci w sobie, rzadko rozmawiają, a jeśli to jakimś sobie znanym szyfrem, nie do zrozumienia dla nowych. Zresztą, nawet gdybym zrozumiał, co z tego? Czy myśli staną się bardziej jasne? Czy od tego wskrzeszę Jezusa? Albo sprawię, że dziadek nareszcie dostanie wizę i powróci z Paryża? Albo pojadę tam, gdzie zawsze chciałem, czyli na porządne wakacje, żeby wreszcie wypocząć? Póki co myśli atakują ze wszystkich stron, zewsząd, podchodzą podstępnie, okrążąją, jak zawodowi żołnierze spod Monte Casino, z Westerplatte (byliśmy tam z mamą, pamiętam, że próbowałem wdrapać się na czołg). Mam póki co 90% szans na przeżycie, więcej niż w rosyjskiej ruletce. Jeśli nie dam rady, myślę sobie przy tamtym stoliku, wybaczcie. Zwłaszcza, że jak wszyscy chciałem tylko żyć szczęśliwie. I naprawdę nie wiem, za co zostałem ukarany. Moje poczucie sprawiedliwości mówi mi, że to ja mam moralną rację, a nie otoczenie.
***
W czasie gryzienia razowej kromki ledwie posmarowanej tanim dżemem wpadłem na pomysł, że w Starym Testamencie chodzi o bogów. Wstałem, przerażony własnym tupetem, bo zaiste nie studiowałem teologii ani biblistyki. Zacząłem kręcić się po sali. Podchodziłem do każdego stolika i oznajmiałem, że jeśli nawet umrę wcześniej, to wiem, że bogowie mi wybaczą. Nikt nie reagował. Wszyscy zajęci jedzeniem. “A niech jedzą, piją i srają, bo nawet kopulować nie mogą” - pomyślało mi się i poszedłem do palarni, żeby w strugach niebieskiej poświaty ukoić nowe odkrycie. Gdyby płacono mi za myślenie, a zwłaszcza za liczne humanistyczne odkrycia - część z nich szokuje nawet mnie - byłbym miliarderem. Nic z tego. Naukowcy tworzą hierarchię - tylko dla tych “na górze” zarezerwowane są laury za odkrycia i wynalazki. Zresztą już pół kraju stosuje mój sposób rozwiązywania kłopotów, technicznych kruczków i spraw abstrakcyjnych. Łamię sobie głowę - a kiedy dożyję emerytury, położą mi na stoliku wieczne pióra, z tym, że mnie to będzie mało obchodzić. Jeśli w wieku średnim nie przemyślisz swej egzystencji, nie zrobisz tego nigdy. Ucieczki, wiem. Ale nie ma dobrej kryjówki, wszystko odkryte. No, więc, co z tymi bogami…?
***
“A nic, z tymi bogami to się nie może nikt dowiedzieć…” - śmiałem się w duchu wyobrażając sobie minę lekarza, gdy zagaję mu temat, a potem skażę na samodzielne - jak to się ładnie mówi - dochodzenie do prawdy. “A co, jeśli tu na oddziale kryją się agenci watykańscy…?” - myśl ta świdrowała gdzieś z tyłu głowy, przebijała się coraz bardziej, powodowała skurcz w gardle i szybszą akcję serca. “- Nie, tu nie ma żadnych agentów! Uroiłeś sobie!” - darł się inny, męski głos. “To głos ojca.” - stwierdził trzeci, żeński głos. “Nie, to nie jest głos żadnego ojca, wujka ani pradziadka! Nie zmyślaj!” - pouczał surowo głos, w którym rozpoznałem dawnego katechetę. Wszystko się pomieszało, czasy i miejsca, byłem na przykład jednocześnie obecny na oddziale i gdzieś indziej, momentami miałem wrażenie, że jestem wręcz wszędzie; był rok 2012, ale tylko formalnie, bo jednocześnie był rok 33 n.e., 1977 n.e. i 2155 n.e., a potem i 378 p.n.e. i różne inne daty, nauczone w szkole na lekcjach historii. “Ja pierniczę, wszystkie daty są naraz, miejsca też” - znowu mówił jeden głos, zdaje się, że magistra Wzorka, matematyka i fizyka zarazem, nie ma żadnego “potem” ani “wcześniej”, nie ma “tu” ani “tam”. Nie ma po prostu przeszłości oddzielonej od “teraz” ani przyszłości, zupełnie innej niż obecna chwila. “Ja nie umrę gdzieś tam” - teraz mówił mój “głos”, “ja umrę tu” - dodał i ucichł. Nagle wszystkie głosy, które dyskutowały i kłóciły się w głowie, umilkły, jak zgłuszony odbiornik. Pustka, która zawsze przychodziła po wielkim krzyku przypominała kłótnie babki z dziadkiem, gdy liczyłem zaledwie 6 lat. “Po czyjej stronie stanąć?” - pewnie pytała się wtedy dusza dziecka i musiała rozedrzeć na dwoje, jak zasłona najświętszego w świątyni zaraz po śmierci Jezusa. Teraz była w strzępach, a lekarze mieli za zadanie ją zszyć. Wezmą maszynę i zszyją, sfastrygują i założą, jeszcze upiorą i wypuszczą wolno. Nawet szwu nie będzie widać. “To nie takie proste” - wtrącił starszy nieco głos, do złudzenia przypominający głos dalekiego kuzyna, który opuścił rodzinne miasto, aby realizować się daleko na północy. “Nie powiesz, co z tymi bogami?” - spytał się z kolei damski głos. “To może być ciekawe…” - dodał. “Zamknij się, niczego się nie dowiesz, za głupia dziwka jesteś” - mamrotałem pod nosem, kręcąc się po jadalnym, a pacjenci już kończyli wcinanie kolacji. “Oni mnie tu zabiją, jak się dowiedzą o Starym Testamencie” - powtarzał jakiś głos, ale nieznany. “A dobra, i nikomu nic nie mów, słyszysz? Zachowaj te cudne objawienia dla siebie, nie wiadomo, kto teraz mówi zresztą, więc skąd wiesz…” - napominał niski baryton, chyba pasujący do księdza Tischnera. No, tak, przecież chodziłem na monograf do niego, mówił o Heideggerze, a pod koniec semestru osobiście wpisał mi zaliczenie i wtedy musiał coś mówić, jeszcze nie był chory, zapamiętałem jego głos i teraz mnie ostrzegał. Patrzył spod dużych brwi, uśmiechał się lekko, ale oczy były jakieś poważne, choć spokojne, kurcze, skąd pamięta się takie rzeczy…? Postanowiłem się zdrzemnąć. Jutro też jest dzień. Taki sam, niestety…