6A...
***
W pierwszej chwili sądziłem, że się przesłyszałem, ale nie. Głos był żywy i należał do Ordynatora, który stał z wyciągniętą przyjaźnie ręką i uśmiechał się życzliwie. Odpowiedziałem tym samym. - Proszę wejść, porozmawiamy...mamy czas. Mamy bardzo dużo czasu… - mówił, manipulując kluczem w zamku drzwi do gabinetu. Znałem to miejsce, wielokrotnie tam przychodziłem. Na środku czyściutki, nowy dywan, taki, że arrasy wawelskie wysiadają. Pod oknem wielkie biurko, przy nim dwa fotele. Takie same dwa z mniejszym biurkiem pod ścianą. Pod kolejną ścianą kanapa, przypominająca słynną kozetkę z dawnej psychiatrii. I regał z książkami, podręcznikami, atlasami ciała ludzkiego i encyklopediami. Były tam monografie Kępińskiego, chyba komplet, książki Horney, Dąbrowskiego, “Podzielone Ja” Lainga i mnóstwo innych. Gdy rzuciłem okiem na gabinet, stwierdzić mogłem, że nic się nie zmieniło oprócz kalendarza. Nawet zegar ścienny był ten sam. I kwiaty na parapecie, a za oknem ten sam dąb, którego gałęzie w długie wieczory jesienne uderzały przy mocnym wietrze w szyby, akompaniując deszczom, jakie przychodziły nad to miejsce często. W pamięci miałem ten obraz - wielkie krople spływają jak łzy po wymytych porządnie szybach.
Zaczęła się rozmowa. Jedna z wielu tutaj codziennie. Właściwie nikt nie wyobraża sobie tutaj istnienia bez rozmowy, dialogu. Lekarze starają się za wszelką cenę nawiązać kontakt z pacjentami. Teraz też Ordynator pytał, dużo pytał i słuchał z wielkim zainteresowaniem odpowiedzi. Wszystko, co mówiłem potwierdzał lekkimi skinieniami głowy. Trochę go już przyprószył srebrny osad czasu. Nadal jednak, jak wtedy w Niemczech, był człowiekiem głęboko refleksyjnym, myślącym i doświadczającym życia bez strachu. Jedyną różnicą między zdrowym personelem szpitala a większością pacjentów był obecny w nich strach, którego nie przeżywali lekarze. Strach tak wielki, że tłumiony dużymi dawkami leków, a im bardziej tłumiony, tym częściej powracał.
- Niedawno otworzyliśmy pracownię komputerową, są zajęcia z muzykoterapii, a także hortiterapia, czyli zajęcia w ogrodzie. Nie wiem, czy pan wie, ale w najlepszych latach i czasach świetności naszego szpitala pacjenci mieli do dyspozycji nawet mały warsztat stolarski, była własna piekarnia, były wielkie ogrody, wszystko, czego brakuje ludziom w wielkich miastach. Potem, kiedy zdałem chaotycznie relację z ostatnich godzin sprzed przyjazdu, pożegnał się i poprosił, żebym poszedł normalnym trybem - dyżurka, zdanie ostrych przedmiotów, pieniędzy (kradną), dokumentów, potem dostanę miejsce, jak zwykle najpierw na obserwacyjnym, na dużej sali.
Wiedziałem, że ominięcie obserwacyjnego nie wchodzi w grę. Najczęściej przy dobrym zachowaniu przenoszono mnie wcześnie na górę, gdzie w sali było dwóch, trzech pacjentów. A ja nawet byłem za spokojny, powiedział mi Ordynator, podejrzanie za spokojny. Wyszedłem, udałem się do dyżurki, wykładanej białymi, mlecznymi kafelkami, stały tam przeszklone szafy, obrotowe taborety, leki zamknięte i ściśle chronione, wydawane trzy razy na dobę. Oddałem wszystko, zmierzono mi ciśnienie, zapytano o przyjmowane leki, czy nic nie przemycam na oddział i tak zakończył się ten etap początków pobytu w wielkim, podmiejskim szpitalu. Nagle poczułem się bardzo zmęczony. Kiedy przyprowadzono mnie na moje miejsce, od razu zwaliłem się na łóżko i wkrótce zasnąłem. Jak wiadomo, liczy się właśnie pierwszy sen w nowym otoczeniu…
***
Obudził mnie dzwonek na wczesną kolację. Walcząc z myślami samobójczymi, wstałem poturbowany, jakbym stoczył we śnie walkę z samym diabłem. Zresztą nie trzeba snu ani diabła - wystarczy walka z samym sobą i tym, co się w związku z tym dzieje. Polazłem do jadalni i wziąłem od stewardesy kanapki ledwo pogłaskane starym dżemem i herbatę, którą trudno tak nazwać. Były to jakieś pomyje z wczoraj, ja lubię mocną, ostrą herbatę, czarną albo czerwoną, a nie jakieś pomyje. No, ale alternatywnego źródła pożywienia nie było. Nie miałem jako nowy wolnych wyjść, a poza tym nawet gdybym nie był nowy, to z myślami samobójczymi nie puszczą mnie nigdzie dalej niż na schodki z rzeźbami lwów. I to nawet było niepewne...