6A...
Gruby zaparkował, wydaje paragon, płacę i wysiadam. Kierowca jeszcze mnie pyta, czy ma czekać, ale ja mam tu zamiar spędzić całą jesień, więc zdecydowanie zaprzeczam, lekki trzask drzwi i ostatni papieros, międzyczasie przyjęto już młodego, podchodzę do okienka i podaję dowód osobisty. Mina dyżurnej mówi, że mnie poznaje z dwóch krótkich poprzednich pobytów, a może znowu mi się zdaje. W każdym razie po kilku minutach czekania jest znak do wejścia. Wchodzę, drzwi zamknięto. Lekarz wskazuje miejsce, siadam i czekam. Dziwny spokój wraca natychmiast w tych murach, mają jakieś kojące działanie, może to ten bijący ze ścian chłód, a może coś innego. Po chwili lekarz wyjął czystą kartę, spisał dane z dowodu i popatrzył uważnie zza rogowych, modnych okularów...
***
Spytał, jak się czuję, a kiedy zrelacjonowałem ostatnie dwie godziny, przyjął na oddział. Wypisał kartę, podstawowe objawy, przeważnie te same, co zawsze, których jednak nikt nie jest w stanie zrozumieć. Po chwili zawołał sanitariusza w bieli, a ten bez pytania, jedynie na potakujące skinienie głowy lekarza dyżurnego, gestem wskazał otwarte drzwi. I wyszliśmy, tak jak sześć lat wcześniej, jak siedem lat wcześniej. A jeszcze wcześniej o mało bym nie został przyjęty, jednak w ostatniej chwili zrezygnowałem. Niegdyś szpital kojarzył mi się z czymś wstydliwym, nawet neurologiczny, gdzie odwiedzałem na początku lat 90-tych babcię po małym wylewie. - Widzę was trzech - próbowała żartować, “którym jesteś ty Dudusiu?” O, a nad drzwiami wiszą trzy krzyże… - wisielczy humor nie odstępował jej nawet w takich okolicznościach. Teraz już po oddziale neurologicznym nie było śladu - wygrał wolny rynek, liberalna polityka ekonomiczna, w skrócie - darwinizm gospodarczy, czyli “silniejsi wygrywają i stają się jeszcze silniejsi”.
Szliśmy między budynkami, sanitariusz milczał. Potem ni stąd ni zowąd dał mi karty i spytał, czy znam drogę na oddział. Wiedział, że to moja kolejna wyprawa. “- Ufam Panu, jeśli pan teraz zwieje, zabiją mnie” - dodał i skręcił do sklepiku, żeby pewnie kupić coś do picia. Ołów nadal kapał wielkimi kroplami na rozgrzaną patelnię ziemi. Szedłem dalej sam, ale nie byłbym sobą, gdybym nie przeczytał, co napisano w karcie: “Pacjent lat 36, po raz kolejny, nie halucynuje, bez objawów psychotycznych, silny niepokój, dezorientacja, objawy negatywne. Przyjęty na 6A w dniu 28 sierpnia 2012”.
Mało, za mało. Przecież za każdym objawem stoi cała historia. No, ale czego chcieć, gdy codziennie takich jak ja, albo w gorszym stanie przyjmują na pęczki. Teraz to są brudne choroby, zazwyczaj z uzależnieniami, podwójnymi diagnozami, skomplikowanymi konstelacjami symptomów, z niepewną prognozą. Tymczasem zza krzaków wyłoniła się zachodnia ściana 6A. W miarę jak szedłem, ogromniała, zajmowała coraz większy obszar pola widzenia, potężniała, jeszcze chwila i można będzie dostrzec rysy, pęknięcia w otynkowanym na beżowo murze z solidnej cegły, jeszcze moment, a ujrzę znajomy parking dla personelu (czy ordynator zmienił wreszcie starego grata na nowszy model?), schodki, dwa lwy pilnujące budy, jak Cerber piekła, potem wielkie drzwi z mosiężną kołatką, taką w dawnym stylu i ornamencie.
Staję pod drzwiami, dzwonię, spod ściany podnosi się natychmiast dyżurny pacjent, otwiera, pokazuję papiery, wie od razu, o co chodzi, więc wpuszcza wolno, podchodzę do dyżurki i wtedy słyszę za sobą znajomy, kojący z miejsca głos: “Panie Rafale, witamy Pana…”