2084 czyli Europa da się lubić
Karl zrozumiał, że to co robi jest ważne. Poczuł nowy zapał, który przezwyciężył strach. Postanowił, że dalej będzie pracował w konspiracji, ze swoim nieznajomym informatorem. Dla Kevina, oraz innych młodych ludzi. W głębi serca poczuł, że sprawa jest słuszna, że tak trzeba. Bez względu na koszty.
Kevin wszedł do pustego mieszkania. Włączył TVekran, wstawił kolację do mikrofalówki, po czym poszedł do łazienki. Wpatrywał się w kilka niebieskich tabletek, który mu zostały. Wzdrygnął się, gdy zadzwonił telefon.
- Tak?
- Cześć Kevin. Jak sobie radzisz w szkole?
- Dobrze.
- To dobrze. Dzwonię, żeby sprawdzić co u ciebie, oraz powiedzieć ci że Mary wróciła już ze szpitala. Znowu urodziła bliźniaki. Już zdążyła je oddać do domu adopcyjnego dla par homoseksualnych.
- Świetnie. Chciałeś coś jeszcze?
- Nie. Na pewno wszystko w porządku? Dziwnie brzmisz.
- Tak, wszystko w porządku, tato.
- Tato? Od kiedy używasz takich anachronizmów?
- Tak jakoś mi się wymsknęło. Przerabialiśmy ostatnio w szkole początkowy wspólny, i musiało mi jakoś zostać w pamięci. Jeśli to już wszystko, to cześć Krystian.
- Cześć.
Wrzucił tabletki do toalety i spuścił wodę. Następnie wyłączył TVekran i nie patrząc nawet na kolację, rzucił się na łóżko i przykrył się kocem.
Pierwszy raz od dawna, noc była bardzo gwiaździsta, a powietrze rześkie. Przez otwarte okno ciężarówki wleciał komar, którego Gert szybko zamienił w miazgę, oraz z zadowoleniem w końcu odpalił pojazd. Ponad dwie godziny sterczał w korku do odprawy celnej, słuchając obecnych radiowych hitów, które mimo że wszystkie brzmiały podobnie, za tydzień lub dwa zostaną zastąpione przez następne "hity roku".
Podjeżdżając, uśmiechnął się do znajomego celnika, po czym podał mu paszport wraz banknotami, za który kupi niedokładne przeszukanie ciężarówki, pieczątkę Federacji Wschodniej w paszporcie oraz „wsio w pariadkie, tiebie nużna jechać dal'sze”.
Po przejechaniu paru kilometrów, uznał, że zasłużył na trochę przyjemności, a na wykonawcę tego zaszczytu wybrał niebrzydką blondynkę, której różowa spódniczka działała w ciemności niczym kamizelka odblaskowa. Zatrzymał pojazd, a ona podbiegła na szpilkach, zgrabnie jak łania. Bez słowa wjechał w boczną drogę. Dawno minęły czasy, gdy wdawał się w pogawędki z kurwiszczami. Zatrzymał ciężarówkę i pociągnął za wajchę hamulca ręcznego, po czym od razu rozpiął rozporek, czekając aż teraz ona zajmie się jego wajchą.
Niespodziewanie, drzwi od strony pasażera się otworzyły, a silne ręce wyciągnęły lafiryndę na zewnątrz. Mężczyzna, któremu przerwano chwilę rozkoszy, zanim jeszcze się zaczęła, otworzył swoje drzwi gotów szybko wyskoczyć, lecz z jego strony stał kolejny facet, mierzący do niego z pistoletu.
- Gert, Gert, Gert... Siedź jak siedzisz. - Fotel pasażera zajął niski blondyn. Nie wyglądał on ani na bandytę, ani na alfonsa. Przemytnik nie wiedząc z kim ma do czynienia, milczał.