TAK JEST LEPIEJ cześć. V
Wychodziłam już z domu, ale zamykając drzwi przypomniałam sobie,że nie zabrałam na cmentarz żadnej świeczki. Jest już późno, więc pod cmentarzem może już nie być handlujących. W domu mam przecież zapas. Ponownie przekręcam klucz, wchodzę do przedpokoju i sięgam do szafki, gdzie równo poukładane kolorowe wazony zniczy, czekają na swoją kolej. Wyciągam dwie sztuki, pakuję do torebki wraz z pudełkiem zapałek. Powinnam się pośpieszyć, zaraz zacznie się ściemniać. Nic mi dzisiaj nie idzie, nawet ruchy jakieś spowolnione i jakby zagubione. Przekręcam klucz i wychodzę.
Na zewnątrz nadal czuć upał, mimo iż już po siódmej. Przed domem w piaskownicy bawią się dzieci. Na ławce rozmawiają ich mamy. Gdy widzą mnie w drzwiach nagle milkną, a ich wzrok przesuwa się po mojej postaci z góry na dół. Jedna z nich szczerzy zęby w grymasie uśmiechu i macha do mnie gazetą, kiwając głową w dół. Czy ja ją znam ? Jakoś nie kojarzę. No nic. Odpowiadam uśmiechem i kiwnięciem głowy. Słychać wesołe krzyki chłopaków grających na boisku. Przez otwarte czyjeś okno słychać głośną muzykę i piosenkę. Ktoś wtóruje głosowi płynącemu z radia „… do lata, do lata piechotą będę szła”. Jeszcze wczoraj na pewno na jej dźwięk nuciłabym ją pod nosem. Dzisiaj już nie chce mi się śpiewać. Na pewno nie do lata będę szła. A gdzie ? Do nieba, do piekła... ?
Nagle spoglądam na swoje nogi. O rany, wylazłam z domu w papciach. I to jakich. W lewym papciu na wiszącej nitce wisi naderwane ucho, wyszytego kota. Z drugiego strzępią się nitki materiału. Wiem, wiem ... powinam je dawno wyrzucić. Ale i ja i Reks (pies mojego taty) bardzo je lubimy. Reks co prawda sympatię do nich okazuje ostrząc swe zęby, ale ja jestem im wierna. A więc to dlatego ta kobieta mi machała. Po prostu dawała mi znak. No to w tył zwrot i znowu do domu. Przecież wracanie przynosi pecha. Boże, czy to znaczy ? Trudno. Wracam, wymieniam kapcie na sandały i ponownie wychodzę.
Idę na cmentarz. Mimo późnej godziny znany handlarz kwiatów pan Henryk nadal siedzi przy swoim stoisku, na którym pełno różnych zniczy, a w wazonach poukładanych na ziemi wesoło i kolorowo kwiaty patrzą w stronę zmierzającego już powoli do swojej niebiańskiej sypialni słońca. Dochodząc do furtki cmentarza widzę delikatny grymas uśmiechu pana Henryka, skierowany w moją stronę. Czyżby on na mnie czekał ?
- Dzień dobry panie Henryku.
- Dzień dobry pani. Kwiaty jak zwykle ?- Tak, proszę. Które pan poleca ?
Pan Henryk sięga w stronę białych drobnych chryzantem i wyciąga z wazonu przygotowany bukiet:
- Te są świeżutkie i tylko za 5 zł. Mogą być ?
Wyciągam pieniądze. Płacę i zabieram z ręki sprzedawcy kwiatki.
- Dziękuję. Do widzenia.
Przy pomniku mamy pusto. Zmieniam kwiaty w wazonie, zapalam znicze. Jeszcze nie zaczęłam swej niemej rozmowy z mamą, a już oczy wilgotnieją:
Mamo, mamo .. wybacz mi wszystkie przykrości, jakie przeze mnie miałaś. Mamo … wiesz, że nie tak myślałam, gdy ci pyskowałam. Mamo przepraszam. Mamo… jak jesteś tam, proszę poproś o … . Nawet myśli stają mi kołkiem w gardle (czy myśli mogą stawać w gardle ?). Tylko błagam zaopiekuj się Anią i Maćkiem. Niech wyrosną na dobrych, uczciwych ludzi. Mamo, mamo..., komu mam ich zostawić ? Mamo, mamo … . Moja głowa zwisa coraz niżej. Ukrywam oczy za przemoczoną łzami chusteczką. Przed kim ukrywam ? Nikogo nie ma, żywego ducha.
Dosyć, muszę wracać. Dobranoc mamusiu. Mam jeszcze trochę do zrobienia. Na dywanie zostawiłam rozrzucone dokumenty i zdjęcia. Trzeba to uporządkować. Papiery muszę zostawić poukładane, bo gdybym … . Muszę jeszcze zadzwonić do dzieci. Jak im na tym obozie ? I do Basi, aby podziękować za pomoc i skierowanie do tak miłego lekarza. Do taty już nie pojadę. Zadzwonię, bo i tak miał iść do znajmych na brydża. Reks biega po ogrodzie. Ok, wracam. Ma przecież dzwonić Krzyś.