2: Gdy dobro zło spotyka.
- Nie. Po prostu nie mam ochoty dzisiaj z tobą rozmawiać.
- Phi, wielkie mi mecyje. Ty nigdy nie chcesz ze mną rozmawiać. Zawsze uciekasz do tej swojej nory i wychodzisz rano, by tylko coś zjeść.
- Dzięki. - odparł chłopak. Dziewczyna tylko się przeciągnęła i dodała.
- Pamiętaj, że jeśli schrzanisz powierzoną ci misję, ojciec bez ogródek cię zabije. Nie chcę stracić brata. Tym bardziej, że w tym twoim zadaniu widzę jakiś ukryty sens.
- Sens? - Zapytał zaskoczony.
- A owszem. Gdzieś głęboko tutaj – przyłożyła rękę do piersi brata – czuję, że jeszcze nie raz się zawahasz. - dodała i odleciała w stronę zamku. Devon nie wiedział o co chodziło jego siostrze. Zawaha? On? Też nie miała kogo posądzić o to. On, wytrawny wojownik, który od sześciuset lat nigdy nie przegrał żadnej walki poza jedną….
Chłopak potrząsnął głową by wyzbyć się wspomnień z przeszłości i ruszył za siostrą, do zamku swojego ojca.
Na zamku było cicho. Jakby wszyscy pochowali się po kątach, przez burzę jaka panowała na zewnątrz.
Otworzył drzwi do komnaty ojca.
- Ojcze? Jesteś tutaj?
- To ty mój synu? - Oczom chłopaka ukazała się pokiereszowana twarz ojca i poparzone ciało, pokryte bliznami po doznanej walce.
- Tak.
- Jakie wieści przynosisz? Mam nadzieję, że dobre.
- Owszem ojcze. Udało mi się znaleźć istotę, na którą czekałeś tyle lat. - powiedział chłopak. Mężczyzna wstał z tronu.
- Mówisz poważnie? Naprawdę ktoś złamał niepisany traktat? - Zapytał mroczny władca. Tak jakby chciał się upewnić, że dźwięk białych dzwonów, które słyszał siedemnaście lat temu przekazywały prawdę.
- Tak ojcze. Znalazłem dziewczynę, która wyróżnia się na tle swoich współbratymców.
- I jaki to lud?
- Lud Togaran ojcze. - powiedział chłopak. Coś w głębi serca zabraniało mu mówić, z jakiego ludu pochodziła ta dziewczyna. Jednak… Nie był z nią związany w żaden sposób, z drugiej strony i tak miała zginąć. I nie chodziło tutaj o zdradę paktu, jakiego dokonali jej rodzice.