1: Dziwne znaki na niebie.
„Bintu...”
Zaczęłam się rozglądać. Ktoś mnie wołał?
„Bintu...”
Z nowu usłyszałam swoje imię. Tym razem moimi włosami poruszył delikatny wiatr bijący z wschodniej bramy naszej krainy. Mimowolnie popatrzyłam w tamtym kierunku. Tuż pod drzewem stała dziwna kobieta. Kolor jej skóry jak i włosów miał błękitne barwy, natomiast jej oczy biły białym światłem.
„Bintu.. Choć do mnie… Nie bój się… W noc czterech księżycy… Przyjdź do magicznego jeziora… Bintu….”
Kobieta znikła. Wpatrywałam się jeszcze długo w drzewo, obok którego jeszcze przed chwilą stała.
- Bintu? - Rozległ się zaskoczony głos babci. Najwyraźniej cały czas coś do mnie mówiła, jednak brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony trochę ją zaskoczył. - Coś się stało?
- Tam… przy drzewie…. Stała jakaś kobieta. - powiedziałam pół szeptem.
- Przy tamtym drzewie? - zapytała babcia pokazując laską dokładnie to drzewo, o którym mówiłam.
- Tak.
- To święte drzewo. - Odparła i wróciła do czyszczenia grobu z chwastów.
- Tak, ale…. Nigdy nie widziałam tam stojącej kobiety. -Babcia nadal sprzątała grób, niewzruszona moimi słowami.
- Zawsze tam stoi. Ta kobieta to strażnik naszej krainy. Mieszkanka magicznego jeziora.
- Magicznego jeziora? - Słowa, a właściwie szepty tej kobiety zaczęły układać się w jedną całość. To strażniczka magicznego jeziora oraz naszej krainy do mnie mówiła. A właściwie to nie mówiła tylko szeptała. W mojej głowie. - A słyszałaś szepty?
- Szepty? Jakie szepty?
- Ktoś szeptał moje imię, mówił o magicznym jeziorze i o nocy czterech księżycy. - metalowe wiadro wypadło babci z rąk. - Babciu, wszystko w porządku?