Oczami Maksymiliana Kolbe
Czas wyboru
Dzisiejszego ranka dowiedziałem się o ucieczce jednego z więźniów. Czekaliśmy na dowódcę gestapo, kucając przez dość długi czas. Z każdą minutą było mi coraz ciężej. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Nareszcie przyszedł! Wstaliśmy i oddaliśmy mu hołd, zdejmując czarno-białe, brudne od ciężkiej pracy w ziemi czapki. Mówił coś do nas po niemiecku, lecz niewiele z tego zrozumiałem. Po chwili jeden z więźniów przetłumaczył. Powiedział,
że za jednego uciekiniera musi ponieść odpowiedzialność dziesięciu. Niemcy przemierzali każdy rząd i z każdego wybierali po parę osób. Kiedy właśnie przechodzili koło mojego rzędu, ciśnienie mi podskoczyło, czułem, jak krew pulsuje mi w głowie. Byłem już bardzo słaby, ale nadal stałem nieruchomo. Zacząłem się modlić do Najświętszej Panienki, prosiłem o pomoc
i o łaskę Pańską. Poszli. Od razu mi ulżyło, jednak kiedy spojrzałem w oczy tych przestraszonych ,,wybrańców’’. Poczułem ogromny ból, jakby spadł mi na serce ogromny kilof i począł w nie uderzać bez ustanku. W tej chwili pomyślałem sobie: ,,Dlaczego to nie byłem ja, dlaczego? Czym oni zawinili, że muszą ginąć za jednego?’’. Wtedy ujrzałem, jak jeden z ,,wybrańców’’ rzuca się do stóp jednego z Niemców i błaga o darowanie mu życia. Płakał i trzymał w swym uścisku jego stopy, które po chwili zaczął całować.
- Błagam, proszę! Ja mam rodzinę! Mam żonę i dzieci, a niedługo ma mi się urodzić kolejne, proszę! Chciałbym je chociaż raz zobaczyć . Błagam, ja muszę żyć, ja utrzymuję całą rodzinę i…
Po tych słowach dwóch masywnych mężczyzn odciągnęło go i rzucili go do pozostałych. Poczułem, że muszę coś zrobić. Nie myślałem w tamtej chwili o tym, co będzie później,
po prostu wiedziałem, że muszę coś zrobić. On musi przeżyć. Wystąpiłem z szeregu
i podszedłem do ,,wybrańców’’, złapałem za chude i słabe ramię rozpłakanego mężczyzny,
a wtedy pewien Niemiec zapytał , kim jestem. Odpowiedziałem:
-Jestem kapłanem katolickim. Jestem samotny, a on ma żonę i dzieci, pozwólcie, że ja pójdę za niego…
Poczułem natłok zaciekawionych oczu wpatrujących się we mnie. Ten więzień spojrzał na mnie. Nie potrafił się wypowiedzieć. Widziałem w jego spojrzeniu wdzięczność i to, co chciałem zobaczyć. Radość. Nadzorcy przez chwilę patrzyli na to całe zdarzenie
ze zdziwieniem.
Chwilę później już szedłem wraz z resztą ,,wybrańców’’. Teraz byłem jednym z nich.
Przypomniało mi się, jak Niemcy przyszli do zakonu. Zaproponowałem im zwiedzanie, herbatę. Zaś jeden z nich wyjął długi zwój papieru i zaczął czytać kolejno nazwiska.
Ze spokojem kazałem przyprowadzać wybranych zakonników, których tak dobrze znałem,
z którymi na co dzień pracowałem, rozmawiałem, modliłem się i śmiałem. Czułem się taki bezsilny. Nie miałem nic to powiedzenia w tej sprawie. Kiedy usłyszałem nazwisko Kolbe, serce we mnie zamarło. Nie sądziłem, że to wszystko może się zdarzyć akurat mnie.
Stałem teraz przed niewielkimi drzwiczkami, do których prowadziły wąskie i małe stopnie bujnie zarośnięte dziką trawą. Żołnierze niemieccy popychali nas na dół po schodach. Otworzyli drzwi i wepchnęli do środka. Było tam ciemno i zimno. Jedynie malutkie okienko
z żelaznymi kratami rzucało trochę światła do środka i dawało wgląd na świat. Zza drzwi było słychać donośny śmiech i rozbawienie. Nie miałem w sobie żadnej nadziei, że jeszcze kiedykolwiek wyjdę na zewnątrz…
Dzień 5
Siedziałem pod brudną, obdrapaną ścianą, gdy pewien młody chłopiec zapytał mnie:
-Kim jesteś?
-Jestem księdzem.- odpowiedziałem.