Zwykła wycieczka może wywołać globalną katastrofę. „Koniec mapy" S.J. Lorenca

Data: 2025-02-25 12:22:01 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czasem niewiele potrzeba, by doszło do globalnej katastrofy

Osiem nieznających się wcześniej osób rusza w turystyczny rejs w okolice Svalbardu. Już w trakcie wyprawy okazuje się, że nikt nie jest przygotowany, by mierzyć się z dziką przyrodą, własnymi słabościami, tajemnicami i problemami oraz z innością pozostałych uczestników.

Gdy docierają do miasta widma, dawnego radzieckiego Pyramiden, staje się jasne, że jest to nie tylko atrakcja turystyczna – na miejscu funkcjonuje też rosyjska stacja badawcza. Od pewnego czasu są tam prowadzone prace nad ożywianiem zamrożonych mikroorganizmów sprzed tysięcy lat.

Brak wyobraźni i łamanie podstawowych zasad bezpieczeństwa doprowadzają do katastrofy. Grupa niechętnych wobec siebie turystów musi zacząć współpracować, żeby zapobiec wybuchowi potencjalnej epidemii. Stawką dalszej wyprawy staje się ich własne życie.

Koniec mapy S.J. Lorenc - grafika promująca książkę

Do przeczytania książki S.J. Lorenca Koniec mapy zaprasza Wydawnictwo Mięta. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Koniec mapy:

Dźwięk, który wydawał łom ciągnięty po drewnianej podłodze hotelu Tulipan, był zaskakująco nieprzerażający. Większy niepokój wzbudzało ciężkie dyszenie prawie sześćdziesięcioletniego Makarowa, który na schodach zaczął używać metalowego pręta niczym laski, aby pomóc sobie wdrapywać się na kolejne stopnie. Miarowe dyszenie rozchodziło się po całej klatce schodowej i było tak dobrze słyszalne, jakby odziany w laboratoryjny fartuch naukowiec sapał wprost do włączonego megafonu. Co jakiś czas niechcący uderzał łomem w metalową barierkę, co wywoływało rezonujący dźwięk docierający aż na trzecie piętro.

Uciekający Jeskow przypomniał sobie, że kiedyś widział filmiki z zespołem grającym muzykę techno na całym wachlarzu codziennych sprzętów. Trzech muzyków potrafiło zaskoczyć każdym kolejnym utworem. Używali na przykład karchera w połączeniu z sygnałem telefonicznym i prysznicem. Innym razem był to miarowo włączany i wyłączany odkurzacz zestawiony z zabawkową gitarą i plastykowym wiadrem. Boże, czemu teraz mu to przyszło na myśl? Gonił go facet uzbrojony w ostry, zagięty łom, żeby go potencjalnie zabić… Tu i teraz Makarow miał bardzo dobry początek swojej diabelskiej kompozycji, kontynuował mimowolnie rozważania Jeskow. Uczestniczył w tym upiornym koncercie, bo spowalniała go niewielka, ale niebywale ciężka ognioodporna walizka na próbki biologiczne. Najpierw ją niósł, potem ciągnął po schodach, a teraz już wlókł za sobą. Po co uciekał na ostatnią kondygnację? Na to pytanie nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć. Czy chodziło o to, by znaleźć się we własnym pokoju, czy też o płonną nadzieję, że Makarow nie da rady tu wleźć?

– Doktorze Jeskow, kurwa wasza mać, przecież i tak was dopadnę! – dobiegło z dołu, rozwiewając, jak na komendę, jego wątpliwości.

Ciągnął teraz walizkę jedną ręką po hotelowym korytarzu, a drugą próbował znaleźć w kieszeniach klucz do pokoju. Bynajmniej nie po to, żeby go otworzyć, ale żeby go za sobą zamknąć. Znalazł go, gdy był tuż przy drzwiach. Wsunął walizkę do środka i z ulgą dopchnął ją nogą na środek pokoju. Wyjrzał na korytarz, ale Makarowa nie było jeszcze widać. Zamknął starannie, najciszej, jak potrafił, drzwi i po raz pierwszy, odkąd tu trafił, przekręcił dwukrotnie klucz. Rozejrzał się po wytapetowanym w zielonkawe wzorki pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby stanowić dodatkowe zabezpieczenie, ale w tej samej chwili rozległo się pukanie. Ciche i kulturalne, a nie chamskie, mordercze walenie, którego można się było spodziewać.

– Wpuści mnie pan, panie doktorze, czy po tym maratonie będę musiał jeszcze rąbać te cholerne drzwi?

Jeskow się bał. Czuł, jak trzęsą mu się ręce, i nie był w stanie nad tym zapanować. Widział w końcu Kostię, a parę dni wcześniej Igora… Jednak Andrieja Makarowa znał jeszcze z Akademii. Parokrotnie zdawał u niego egzamin z mikrobiologii, dopiero za czwartym razem z sukcesem. Nienawidzili go, prawdopodobnie ze strachu, wszyscy studenci. Natomiast po kilku latach, gdy zaczął z nim pracować, okazało się, że to najmilszy człowiek w całej Akademii.

Otworzył okno i zapalił papierosa. Chwilę potem zaczęło się walenie łomem w drzwi. Jego starszy kolega w niecałe dwie minuty wybił niewielką dziurę w drzwiach i przyłożywszy do niej oko, zajrzał do środka. Jeskow stał przy oknie i chciał zniknąć. Albo przynajmniej się obudzić.

– Olga Nazarowa urwałaby wam jajca, gdyby się dowiedziała o paleniu w pokoju – powiedział Makarow. – Doktorze, przecież tu samo drewno. Każda deseczka wieziona przez wiele mil morskich z samiutkiej Rosji.

Jeskow nie zwrócił na niego uwagi. Dopalił papierosa i wyrzucił niedopałek przez otwarte okno. Usiadł tyłem do drzwi, na brzegu łóżka, i zapatrzył się bezmyślnie na letni krajobraz tego dziwnego miejsca. W połowie góry, którą miał na wprost, widniał ułożony lata temu przez górników ogromny napis: „Miru mir”. W tej chwili i w świetle wydarzeń ostatnich dni brzmiało to jak ironia.

Makarow, widząc, że nie ma najmniejszych szans na przekonanie Jeskowa do otwarcia drzwi, zabrał się do ich dalszego rąbania. Co ciekawe, nie uderzał w okolicy klamki i zamka, co prawdopodobnie zapewniłoby mu najszybsze wejście do środka, ale systematycznie poszerzał otwór, który w pierwszej chwili posłużył mu za wizjer do pokoju.

– Sołniecznyj krug, niebo wokrug, eto risunok malciszki. Narisował on na listkie. I podpisał w ugołkie.

Makarow był Rosjaninem z krwi i kości. Znana piosenka w pierwszej chwili zaskoczyła Jeskowa. Sytuacja wydawała się kompletnie surrealistyczna. Jednak gdy jego potencjalny oprawca dotarł do refrenu, Jeskow się roześmiał, a zaraz potem popłynęły mu po policzkach łzy. To nie tak miało wyglądać.

– Pust' wsiegda budiet sołnce, pust' wsiegda budiet niebo, pust' wsiegda budiet mama, pust' wsiegda budu ja*.

Jeskow oprzytomniał na chwilę. Wyrąbana łomem dziura w drzwiach była już na tyle duża, że gdyby nie znajdowała się na ich środku, można by się przez nią bez trudu przecisnąć. Zaczął rozglądać się po pokoju za czymś do ewentualnej obrony. Chwilę mocował się z nogami od krzesła, ale były zaskakująco solidnie przymocowane. Zresztą co by zrobił z taką nogą? Nigdy w życiu nawet nikomu nie dał w mordę… Postawił krzesło przy wejściu i dalej lustrował hotelowy pokój. Dwa ogromne łóżka, szafa, stolik pod oknem… Przerzucił szybko swoje rzeczy, ale wśród nich również niczego przydatnego nie znalazł. Nie miał nawet cholernego scyzoryka, lecz był przecież naukowcem, nie pionierem. Wyjrzał przez okno, nie było jednak najmniejszych szans, żeby przeżył upadek, a nawet jeśli, to na pewno nie byłby potem w stanie kontynuować ucieczki z ciężką walizką. Zresztą dokąd miałby uciekać? Jak daleko by z nią odbiegł? Poddał się i czekał. Upłynęły może dwa kwadranse, nim tamten skończył.

– No jak, doktorku, może być? Ładna dziura? – Makarow stał na korytarzu i lekko się pochylając, zaglądał przez ogromny otwór wyrąbany w drzwiach. Po czerwonej twarzy lał mu się pot, a dyszenie było tak natarczywe, jakby miał za chwilę eksplodować.

Wszedł do pokoju i ciężko usiadł na stojącym przy drzwiach krześle.

– Wy nic nie rozumiecie, Jeskow. Tu, w tej walizce… To jest epokowe odkrycie. To jest taka… zmiana układu w naukowym świecie… Ba, układu sił na całym świecie… Wszystko, czego trzeba w tej chwili, to nauczyć się sprawowania kontroli nad tym maleństwem.

– Tego nie da się kontrolować. Widział pan…

Makarow nie odpowiedział. Oparł głowę o ścianę, łom z hukiem wypadł mu z rąk, a on zamknął oczy, cicho westchnął, uśmiechnął się i nagle przestał dyszeć.

* Fragment piosenki Słoneczny krąg (ros. Солнечный круг). Tekst: Lew Oszanin, muzyka: Arkadij Ostrowski.

Książkę Koniec mapy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Koniec mapy
S.J. Lorenc0
Okładka książki - Koniec mapy

Czasem niewiele potrzeba, by doszło do globalnej katastrofy Osiem nieznających się wcześniej osób rusza w turystyczny rejs w okolice Svalbardu. Już w...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Virion. Legenda Miecza. Ona
Andrzej Ziemiański ;
Virion. Legenda Miecza. Ona
Elfie, mamy problem!
Marcin Pałasz
Elfie, mamy problem!
Niepokorne
Sylwia Markiewicz
Niepokorne
Ja, diablica
Katarzyna Berenika Miszczuk ;
Ja, diablica
Kość niezgody
Monika Lech ;
Kość niezgody
Noworoczne panny
Magda Knedler
Noworoczne panny
Pokaż wszystkie recenzje