Zobaczcie świat, w którym tylko kobiety mają władzę. „Jestem Jude. Zniewolony" K.L. Kettle

Data: 2022-03-10 09:51:07 | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jude ma coraz mniej czasu. Raz w roku młodzi mężczyźni znajdujący się w Domu Chłopaków są licytowani wśród żeńskiej elity. Kto nie zostanie wybrany, tego czeka przyszłość w kopalni.

Od śmierci swojego najlepszego przyjaciela z rąk wszechpotężnej Kanclerki Jude desperacko stara się uciec z wyznaczonej mu ścieżki. Zostaje wplątany w spisek mający na celu zamordowanie Kanclerki. Chłopak wreszcie ma szansę pomścić przyjaciela i zdobyć wolność. Ale za jaką cenę?

Obrazek w treści Zobaczcie świat, w którym tylko kobiety mają władzę. „Jestem Jude. Zniewolony" K.L. Kettle [jpg]

Jestem Jude. Zniewolony to spekulacyjny thriller młodzieżowy, który obala tradycyjne role płciowe, dla fanów Malorie Blackman, Louise O’Neill i THE POWER.

Trigger warnings: handel ludźmi, przemoc seksualna, morderstwa i zabiegi chirurgiczne. 

Do lektury powieści zaprasza wydawnictwo Books4YA. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki: 

1

Nazywam się Jude Grant i wciąż żyję.

Wychodzę na środek sceny i staję przed ogłuszającym tłumem. Uśmiecham się.

– Ostatni egzemplarz na dziś! – zapowiada mnie przez głośniki pan Walker, przełożony Domu Chłopaków. – Numer sto pięćdziesiąty.

Mrużę oczy, przyszpilony do sceny światłami reflektorów. Jedną ręką zasłaniam oczy, a drugą macham. Wiwaty publiczności uderzają niczym ciosy w moją klatkę piersiową, przenikają przez skórę do brzucha, z brzucha do kręgosłupa, z kręgosłupa aż na błyszczącą scenografię za mną. Nie wiem, co bardziej trzęsie się pode mną – podłoga czy kolana.

Uśmiech numer jeden, który nazywamy: uprzejmy-ale-bez--lizusostwa. Właśnie do tego dążę, starając się ukryć zaciśniętą szczękę. Pot gromadzi mi się na linii włosów. Kiedy poprawiam kołnierzyk, zimny dreszcz strachu przebiega mi po szyi.

Pozuj. Machaj.

Gdzieś spoza sceny Walker odczytuje moje parametry.

– Szesnaście lat – oznajmia jego pozbawiony ciała głos.

Za stary, buczy mi jakiś głos w głowie. Ostatnio zawsze brzmi jak twój głos, Vik. Próbujesz mnie rozbawić? Zasiedziałeś się dłużej niż ja.

– Pięć stóp, dziewięć cali – ciągnie Walker. Za niski. Znowu twój głos. Ja byłem wyższy.

– Sto czterdzieści funtów.

Za gruby.

Zamknij się, mam ochotę powiedzieć. I śmieję się, jakby twój duch był tutaj naprawdę i myślał, że jesteś taki zabawny, ciesząc się, że sprowokowałeś mnie do reakcji, nawet jeśli działo się to tylko w mojej głowie. Przez chwilę wypadam z rytmu swojego występu; na sekundę nie jestem już w paszczy Teatru Wielkiego, czekając, aż sprzedadzą mnie temu, kto zaoferuje najwyższą cenę na licytacji. Przez tę sekundę jesteśmy znowu w kuchni pod ziemią i się śmiejemy. Przez sekundę znów byłeś żywy.

Uśmiech numer jeden sprawia, że zaczyna mnie już boleć twarz, ale tak łatwo jest się za nim ukryć.

Mrużąc oczy w mroku, wypatruję jej – Kanclerki. Przypominam sobie układ podziemnego teatru i to, że wcale nie jest taki straszny, kiedy palą się w nim światła. Nieskończone rzędy wytartych czerwonych siedzeń, antyczny zadeptany dywan, zakurzone żyrandole i jej centralny balkon, teraz skryty w mroku. Idealnie na wprost. Nad tym wszystkim. Czy już tam siedzi?

Jakaś kobieta na widowni upuszcza szklankę i w całym teatrze zapada niezręczna cisza. Kulę palce u stóp, a moje jedwabne kapcie skrzypią cicho o gumową podłogę sceny.

Walker odkasłuje.

– Tak, a zatem okaz numer sto pięćdziesiąt jest czwarty rok w Domu Chłopaków. Ostatni rok wystawiany na licytację.

Kiedy skończę siedemnaście lat, odeślą mnie do kopalni. Niewielu chłopaków przeżywa choćby rok tam na dole – upał, nienawiść, gangi rywalizujące o minerały, wojny o jedzenie i wodę. Dzieli mnie od tego już tylko kilka tygodni.

Walker kontynuuje:

– Nie mieliśmy wcześniej rezerwacji, więc z radością ogłaszam, że Dom Wartości może zaoferować zniżkę na życzenie.

– Oooch! – wzdycha publiczność.

– Zrobił spory postęp w porównaniu z poprzednimi latami, z pewnością się zgodzicie.

Publika wybucha śmiechem, światło reflektorów porusza się, a ja podążam za nim. Zupełnie jak żyjące w dormitoriach na dole robale, które syczą i gonią światło. Robię krok w przód i się kłaniam. W blasku reflektorów słabo oświetlone stoliki przed sceną stają się bardziej wyraźne. Kobiety nachylają się w moją stronę. Głodne cienie. Ich twarze są zupełnie ukryte za pustymi, białymi maskami. Muszą być ich tam setki na tych wszystkich stanowiskach, tysiące na dalszych siedzeniach. Plotki głoszą, że najbogatsze z nich, te, które żyją na najwyższych poziomach Wieży, dostają stoliki z przodu. Płacą najwięcej wartości za to, by móc dobrze nam się przyjrzeć.

Czas na uśmiech numer dwa. Taki-odrobinkę-wyzywający.

Zły wybór. Maski cofają się z rozczarowaniem i nikną w mroku. Kolejna kropla potu spływa mi pomiędzy brwiami i do kącika oka. Jest słona. Kłuje niczym igła.

Ogarnij się, mówi ta część mnie, która brzmi jak ty, Vik. Jest tak silna, jak byłeś ty, i tak odważna, jak ty. To głos chłopaka, którym chciałbym być. Jesteś mi to winny, mówi. Wciąż żyjesz.

Wycieram oko i zanim się obrócę, by wrócić na swoje miejsce wśród moich braci, staram się jeszcze, by kobiety zobaczyły ten uśmiech, o którym zawsze mówiłeś, że sprawi, że zaraz sięgną po swoje książeczki wartości. Uśmiech numer dwadzieścia dziewięć. Nazywałeś go: potrzebuję-tylko-twojej-pomocy.

– Oooch! – wzdycha publiczność, tym razem z zachwytem. Widzisz, potrafię to zrobić.

Wiem to.

Jedyne, co muszę zrobić, to zabić Kanclerkę.

2

Tył sceny jest podwyższony, z błyszczącymi platformami. Muzyka odprowadza mnie na miejsce: ostatnie podium, tylny rząd. Czuję znajomy ucisk w tyle głowy. Wstrzymuję oddech, zęby mam zaciśnięte. Robię to dla ciebie, Vik, za wolność, przypominam sobie. Kiedy liczę bity w muzyce, skupiam się na tym całkowicie, przynosi mi to pewną ulgę. Stukam kciukiem o palec wskazujący, mając nadzieję, że tego nie widzą.

Moje miejsce jest ostatnie, za stu czterdziestoma dziewięcioma innymi chłopakami wystawionymi na błyszczących podestach niczym chór w dopasowanych szarych garniturach. Nasze stroje zostały, jak zawsze, zaprojektowane przez studentów z Domu Ekspresji i przysięgam, że w tym roku tematem przewodnim musiał być „dyskomfort”. Ktokolwiek je wykonał, nigdy nie nosił garnituru. Dzięki kołnierzykom z wysoką stójką i marynarkami z fiszbinami na plecach każdy z moich braci wydaje się wyższy, tak są wyprostowani. To podkreśla mocno zarysowaną linię szczęki, tak przynajmniej powiedzieli nam Ojcowie Domu, komplementując nasz wygląd.

Ciężko poruszać się z gracją, kiedy trzeba się przepychać między braćmi. Ale to już druga okazja, w której mogę się odwrócić, wsunąć palec między szyję a sztywny kołnierzyk, poruszać szczęką i spróbować poluzować węzły zaciśnięte w brzuchu. Ta sekunda jest bezcenna.

Głęboki głos Walkera nadal rozbrzmiewa w teatrze.

– Drogie panie, kiedy Kanclerka Hyde poprosiła mnie o poprowadzenie tegorocznej aukcji, zrobiłem to, co zrobiłby każdy rozsądny dżentelmen…

Walker i tak zawsze był na scenie, ale zwykle to jedna z madam faktycznie prowadziła aukcje – wybierając temat i sposób prowadzenia pokazu, takie rzeczy. W tym roku ponownie prowadzącą miała być Ogrodniczka – Madam Dunn. Czy to się zmieniło w ostatniej chwili?

Mężczyzna, nawet Walker, jako jedyny prowadzący – to nie jest normalne. Coś jest nie tak.

Klik! Światła sceniczne rozbłyskują pełną mocą i kołysząc się, podjeżdżają w górę i omiatają otaczających mnie chłopaków: wszyscy uśmiechnięci, machający i wiwatujący, jakby od tego zależało ich życie.

– Powiedziałem sobie: stu pięćdziesięciu przystojnych młodych mężczyzn?

Przywołuję na twarz swój uśmiech i też macham. Powinienem wymyślić własne numery i nazwy dla uśmiechów, skoro ciebie już nie ma.

– Sięgnąłem po swój strój i powiedziałem: „tak, chętnie”! Jedyne, co musisz zrobić, to…

Szuuuu! Światła przenoszą się z nas na tłum.

Mówili, że uciekłeś. Zaatakowałeś Kanclerkę, a potem uciekłeś. Podobno uległeś swoim popędom, swoim zwierzęcym instynktom. Bardziej prawdopodobne, że się bałeś. Brakuje mi tchu. Zastanawiam się, czy o mnie powiedzą to samo.

Tam, daleko, nad głowami, dostrzegam w oddali błysk udrapowanych, srebrnych tkanin na balkonie Kanclerki. Jedyne, co muszę zrobić, to…

Walker był jedynym pupilem Kanclerki w zeszłym roku, kiedy cię zarezerwowała. Nikt nigdy nie wierzył, że weźmie sobie kolejnego, ale podobno zlitowała się nad tobą.

Kto tak mówi?

Wszyscy. Ale ty byłeś zły, zdegenerowany. Musiałeś się zepsuć, tak mówią kobiety. Słyszały, że to może się zdarzyć i faktycznie dzieje się to o wiele za często, mówią. To przez nasze hormony; po prostu nie możemy się powstrzymać.

Gorzka żółć podchodzi mi do gardła. Zanim zdołam choćby spróbować przełknąć, widok znika. Reflektory skrzypią, zalewając światłem scenę, a sylwetka Walkera prześlizguje się między nami i publicznością. Wszyscy gruchają na jego widok. To Walker – idealny uśmiech. Idealna równowaga. Mężczyzna idealny. Jego dopasowany, srebrny garnitur w prążki lśni w światłach. Człowiek Kanclerki.

Numer sto czterdziesty dziewiąty pochyla się ku mnie.

– Czy to prawda, że go znasz?

– Nie – kłamię.

Walker przewodzi oklaskom.

– Pokażcie swoje wsparcie tegorocznym chłopakom. – Jego pomalowane na czarno paznokcie wciąż lśnią, ale po dłoniach widać, że zaczyna się starzeć. Jeśli ja to zauważyłem, to zauważą to też kobiety. Dwie z siedzących na przedzie wymieniły szeptem jakieś uwagi i zachichotały. Kanclerka kupiła go jako swojego pupila, kiedy oboje byli w moim wieku. Zarezerwowanie kolejnego pupila mogło zaskoczyć w ubiegłym roku damy, ale nie Ojców Domu, którzy się nami opiekowali. Mówili, że jaki Walker by nie był idealny, Kanclerka już od lat rozglądała się za młodszym modelem. Tylko że nigdy się na żadnego nie zdecydowała.

Aż do teraz, mówisz.

Nie jestem w stanie nic zrobić, kiedy tkwię na scenie. Muszę dorwać Kanclerkę w samotności. Musi mnie zalicytować. Odpuszczam uśmiech numer trzy: cierpliwy-ale-nie-znudzony. Wiem, że nie zadziała. To moja ostatnia licytacja, jak w twoim przypadku. Ale są tu bardziej uroczy, bardziej seksowni, wyżsi, szczuplejsi, lepiej umięśnieni chłopacy z lepszą cerą i bardziej wydatnymi szczekami.

Czuję przemożną potrzebę, by podrapać się w kark, ale oczekuje się ode mnie, że nie będę się ruszał, więc zaciskam jedynie pięści. Nigdy mnie nie zalicytuje, nie po ubiegłym roku. To głupi pomysł. Czy mógłbym uciec?

Ja uciekłem.

Walker wciąż mówi, oczywiście.

– A zatem, drogie panie, znacie zasady: dziś dostaniecie jeden wieczór ze swoim ulubieńcem. – Kobiety pokrzykują i gwiżdżą w odpowiedzi na jego klasyczne mrugnięcie typu dla-tej-dziewczyny-tam-z-tyłu. – Proszę o szczodre oferty. Wartości, jakie dziś zadeklarujecie, będą stanowić posag tych dżentelmenów na aukcji. – Walker kontynuuje żartobliwym tonem: – Muszę przyznać, że plotki są prawdziwe. Ogrodniczka i Dom Życia hodują nam coraz ładniejszych chłopaków. Gdzie ona jest? – Patrzy na publiczność, a snop światła z reflektora szuka naukowczyni, która stworzyła nas wszystkich. – Och, no cóż, jestem pewien, że jest zajęta sadzeniem kolejnej partii. Może zapytamy kogoś z Domu Życia… nasze drogie panie z poziomu jeden dziesięć. Przerywa.

Publiczność wiwatuje i pokrzykuje, podczas gdy reflektor wyłapuje coś wśród mrocznych rzędów.

Cienie wśród cieni.

– Dlaczego… – Walker przerywa. Czy stara się być dramatyczny? – Już niedługo będą naprawdę… ubiegać się o… wartości, i to już wkrótce…

Walker ma zwyczaj robienia dziwnych pauz, kiedy mówi, ale nigdy, przenigdy nie myli kwestii.

W ciemności są Wszy. Tak nazywałeś policję. Mówiłeś, że sprawiają, że wszystko cię swędzi.

Publiczność śmieje się, ale już nie tak bardzo jak wcześniej, gdy Walker sprowadza światło z powrotem na scenę i wygładza końcówki smukłego wąsa. Robi tak, kiedy myśli.

– Podnieście ręce… ile mamy dziś debiutantek? – pyta.

W teatrze zapalają się światła. Ręce unoszą się nad morzem jasnych sukienek, eleganckich kostiumów, identycznych zamaskowanych twarzy, ale ja ich nie liczę. Wokół setek kobiet przy stolikach roją się Wszy. Są przy każdym wyjściu. Owinięte w czarne tkaniny i spowite łuskami zbroi. Filtry powietrza w maskach przeciwmgielnych, których nigdy nie zdejmują, zwisają niczym wyciągnięte pyski.

Walker odkasłuje.

– No cóż, czy nie jesteście niesamowite, drogie panie? - mówi, gdy światła nad widownią znów przygasają.

Brzdęk.

– Na cóż więc czekamy? – Walker znowu kaszle, grając na zwłokę przez Wszy.

Skubię palcami paznokcie. W gardle czuję metaliczny ucisk. Jeśli ucieknę, to mnie złapią, tak jak złapali ciebie.

Nie ma drogi wyjścia, mówisz.

Za kulisami też są Wszy, obserwują wszystko, a ich przefiltrowane powietrze świszczy – wdech, wydech.

Kobiety nie wiwatują. Rozumieją. Widzą. Spodziewają się czegoś.

– Och, no tak! – Walker pstryka palcami z pewnością siebie, jakby właśnie przypomniał sobie najważniejszą rzecz. Zamaskowane twarze kobiet znów zwracają się ku jego olśniewającej postaci, gdy przykłada dłoń do ucha. – Chcesz, żebym ogłosił tegoroczny program? – Uśmiecha się, patrząc w bok i udając, że jedna z naszych potencjalnych opiekunek zapytała go osobiście. Mrugnięcie. – Cóż, po dzisiejszych rezerwacjach będzie twój ulubiony pokaz talentów…

Pauza dla efektu. Werble.

– Stroje kąpielowe!

Nikt nie wiwatuje, ktoś kaszle, ale Walker nawet nie mruga. Kontynuuje pełną parą.

Ekrany sceniczne rozświetlają się obrazami poprzednich wydarzeń i słowami, których nigdy nie nauczono mnie czytać. Przelatują obrazy tysięcy chłopaków z przeszłości. Twoja pokryta bliznami twarz. Pręga na twoim policzku, pod prawym okiem, biegnąca przez górną wargę – ta, którą nosiłeś przeze mnie.

Mam ochotę zamknąć oczy, wyobrazić sobie, jak walczę z Wszami i ich zabijam, jak stoję w triumfie na stosach ich ciał. Ukłoniłbym się, a potem bym uciekł. Na pustynię, jak zawsze planowaliśmy.

– Ha! – krzyczelibyśmy, walcząc z potworami i żyjąc na własną rękę. A Kanclerka znalazłaby nas na pustyni, przeprosiła i zaoferowała wszystko, czego zapragniemy. A wszystkich pozostałych chłopaków zabralibyśmy na pustynię i stworzylibyśmy świat od nowa.

Ale stoję teraz w światłach i muszę się uśmiechać, tym uśmiechem jest-okej-wszystko-jest-okej-wszystko-ze-mną-okej. Uznajmy, że to numer trzydzieści jeden.

– W przyszłym tygodniu urządzamy Bal Bezmaskowy dla tych dżentelmenów, którzy będą mieli tyle szczęścia, by otrzymać dziś rezerwację! – Walker mówi z emfazą, jakby cokolwiek z tego miało być wielką niespodzianką, jakby nie było dokładnie tak samo każdego mgielnego roku.

Rezerwacje, talent show, bal, aukcja.

Dzięki ubiegłorocznej katastrofie, kiedy Madam Bocharov odwołała moją rezerwację, nigdy nie doszedłem nawet do talent show, nie mówiąc o kolejnych imprezach. I już nigdy tak się nie stanie. Ty też się nie doczekasz.

Prawda jest taka, że znam Walkera. Dziś po raz pierwszy od miesięcy nie towarzyszył mi, bo przygotowywał się do dzisiejszego wieczoru. Chcę wolności, tak mu powiedziałem. Nie fałszywej wolności, jak wtedy, kiedy kupuje cię jedna z tych pozbawionych twarzy kobiet. Prawdziwej wolności, takiej, o jakiej obaj marzyliśmy, pamiętasz, Vik? Na zewnątrz, na pustyni. Walker powiedział, że tego nie może mi dać. Nikt nie może. Ale gdybym zabił Kanclerkę, to ten ból w głowie by zniknął, zniknęłaby ta potrzeba, by kopać i bić cały świat tak, aż zelżeje ciśnienie z tyłu czaszki. Walker nazywał to zemstą. To jedyna wolność, jaka jest w ofercie.

Ból wciąż tam jest, pulsuje mi w głowie, podczas gdy publiczność klaszcze, a Walker odwraca się do nas, wygładza garnitur i swoje ciemne włosy pofarbowane po bokach na srebrno niech Święci go bronią, żeby miał cokolwiek nie tak, jak należy. Łapię jego spojrzenie, jakby sprawdzał, czy dam radę to zrobić.

Kiwa głową, lekko i szybko, przywołując na twarz swój specjalny uśmiech. Numer dziesięć, jego uśmiech typu to-jest-najlepsze-co-istnieje-a-nawet-jeszcze-lepsze-ponieważ-jestem-tak-absolutnie-uroczy-że-to-cię-aż-onieśmiela, po czym odwraca się do publiczności.

Gdybyś wciąż tu był, nie musiałbym nikogo krzywdzić, nie mówiąc już o Kanclerce. Ale ona cię zabiła. To tego muszę się trzymać. To morderczyni.

Dostrzegam błysk światła na udrapowanym na srebrno głównym balkonie. Jakiś ruch, jak sądzę.

Ona tam jest.

Kanclerka. „Najwyższe Piętro”, Najważniejsza, Najbardziej Zasłużona, Najbardziej-Najbardziej-We-Wszystkim. Ale czemu to miałoby mieć w ogóle znaczenie? Wszyscy żyjemy; wszyscy umieramy. Pewnie, ona nie dorastała w tunelach. Pewnie, widziała niebo. Pewnie, jest kobietą, jest u władzy, a ja jestem tylko chłopakiem, ale… Założę się, że ona krwawi tak samo jak my.

Pomimo ciepła panującego na scenie, czuję, jak dreszcz przebiega mi po kręgosłupie.

Nie noże, zadecydowaliśmy wraz z Walkerem. Upadek. To najczystszy sposób. Musi upaść, co oznacza, że ja muszę ją popchnąć.

W naszym serwisie znajdziecie już kolejny fragment książki Jestem Jude. Zniewolony. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jestem Jude. Zniewolony
K.L. Kettle0
Okładka książki - Jestem Jude. Zniewolony

Jude ma już mało czasu. Raz w roku młodzi mężczyźni znajdujący się w Domu Chłopaków są licytowani wśród żeńskiej elity. Kto nie zostanie wybrany, tego...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
A kiedy nadejdzie dzień
Ewelina Maria Mantycka
A kiedy nadejdzie dzień
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Pokaż wszystkie recenzje