Wciel się w bohaterów powieści Katarzyny Wasilkowskiej i pomóż Kobrze w ujęciu kolejnego złoczyńcy!
Nakręć kilkuminutowy filmik inspirowany powieścią Kobra i prześlij na adres promocja@wydawnictwoliteratura.pl Wszystkie filmy zostaną opublikowane w profilach Literatury w serwisach społecznościowych Facebook, Instagram i YouTube.
Do wygrania cztery pakiety książek od Wydawnictwa Literatura. Konkurs trwa do 23 sierpnia 2019, a patronuje mu serwis Granice.pl – wszystko o literaturze. W ubiegłym tygodniu, zachęcając Was do udziału w konkursie, zaprezentowaliśmy fragment, który można było „zekranizować". Dziś mamy filmik nakręcony w ramach akcji i kolejną odsłonę historii Kobry:
Pamiętajcie: nagrywacie w dowolnej technice: dokument, fabułę, animację w paincie albo 3D, z montażem, na surowo, poklatkowo, pod wodą albo wege, z muzyką, śpiewem, tańcem, parkurem, wygłupem albo wymownym milczeniem. Grunt to wspólna zabawa!
A oto fragment powieści:
Pod piekarnią Milczarków zawsze ktoś siedział.
Po pierwsze, ławeczka była wygodna. Ustawił ją pięćdziesiąt lat temu z okładem stary Milczarek, kiedy jeszcze był młody, a w piekarni przygotowywali tylko chleb i bułki. Potem asortyment się rozszerzył, właściwie teraz był to zwyczajny spożywczak z podstawowymi artykułami gospodarstwa domowego, tyle że pieczywo wypiekali na miejscu.
Po drugie, ławeczka była ustawiona sprytnie – nie świeciło na nią słońce, murek osłaniał ją od wiatru, a odkąd Heniek Milczarek zamocował daszek, nie padał na nią deszcz.
I po trzecie, najważniejsze – była świetnym punktem obserwacyjnym, dającym idealny ogląd głównego skrzyżowania we wsi i skromnego skwerku, który stanowił wyspę przesuszonej trawy pomiędzy przystankiem PKS-u, wyjściem z kościoła, remontowanym pełną parą sklepem Żołądków, salonikiem fryzjerskim Reny Celińskiej i warsztatem wulkanizacyjnym Klemensa Wasiaka.
I tak, przez pięćdziesiąt lat z okładem, polerowały ją zadki emerytów, przyjezdnych, ludzi spragnionych rozmowy, oranżady czy taniego wina.
Tam zawsze można było dowiedzieć się rzeczy naprawdę ciekawych.
Rzadko jednak ławeczka była oblegana tak jak tego sobotniego ranka.
Na deskach, pokrytych niezliczoną ilością łuszczących się warstw olejnej farby, nie zmieściła się już nawet osoba tak chuda jak sołtys Ambroziak. Stał zatem oparty o ścianę piekarni i kręcił głową, z niedowierzaniem gapiąc się jak inni na warsztat wulkanizacyjny.
– Mówią, że to UFO im kazało… – sapnął półgłosem mężczyzna z wielkim brzuchem opiętym koszulą w kratkę. Pociągnął łyk z długiej ciemnej butelki, a guziki skrzypnęły ostrzegawczo. – Z maszyny wysiadło małe takie, pokręcone, z wielkim łbem, światłami mrygało, gały wywalone, o, takie wielkie, gadało jak z puszki, okablowane całe…
– Józuś, jakie UFO – Ambroziak spojrzał na niego litościwie z góry. – Pewnie gdzieś teledysk kręcili, taki więcej fantastyczny.
– Ja tam nie wiem, Paziowa gadała, że to sam anioł – wtrącił, zabijając muchę na kolanie, drobniutki staruszek siedzący na skraju ławeczki.
– Ale trzeba przyznać, że z tego Radzia skubany artysta – Ambroziak z uznaniem wskazał ręką na ścianę warsztatu, gdzie w pocie czoła młody chłopak malował graffiti, co jakiś czas dyrygując dwoma pomocnikami.
– Artysta to on jest do przewałek i migania się od roboty, aż dziw, że tak w tym gorącu zapiernicza – Józuś zsunął na tył głowy przybrudzoną bejsbolówkę i otarł czoło rękawem.
– Organista powiadał, zie to sam diabeł – zaśmiał się gardłowo krępy osobnik, odsłaniając samotny ząb na przedzie.
Siedział obok pana Józusia i pił z takiej samej butelki. Miał robocze ubranie ubrudzone białą farbą i za duży kaszkiet, mimo upału naciągnięty głęboko na uszy.
– A ty co, Mieciu, Radziowi nie pomożesz? Masz gajerek, jak cię mogię, w sam raz na jaką fuszerkię – zadrwił Ambroziak. – O organiście mi tu bajerów nie wstawiaj, ten to wszędzie szatana widzi.
– Powiadał, zie od probościa słysiał – spoważniał Miecio i schował ząb. – Zie mu powiadali te, co tu psiez całę zimę motokrosy po lesie jeździli. A juś kaźdy gadał, zie na nich tylko diabła nasłać, jak ani policja rady nie dali. Aż tu oni same przyśli do probościa i mówią, zie diabeł się im ujawił pośrodku lasu i zabronił jeździć. I jeście im kazał do probościa się stawić, zieby pokazał, jakie groby mają pośprzątać.
– Ja mówię na niego Zorro. – Heniek Milczarek stanął w progu piekarni i zaciągnął się papierosem. – Zamaskowany jak trzeba, jeździ i robi porządki, sprawiedliwość wymierza. I dobrze, ktoś musi, nie? Jak jednego nastraszył, nie będę wymieniał nazwiska, to ten sam bladym świtem do mnie przyleciał o wybaczenie błagać, że mi kosiarkę z szopki zaiwanił. Ten Zorro dupę mu jakimś batem przetrzepał, żeby więcej nie kradł, kazał kosiarkę oddać i przeprosić. Takiego miał cykora, że już nic nikomu nie rąbnie, głowę dam.
– O, a co tu za narada? – zapytała Erwina Paź, stając przed piekarnią.
– Dzień dobry, pani Paziowa! Pani opowie, co to za potwór panią ratował? Zorro to był czy diabeł? – śmiali się mężczyźni na ławeczce.
– Jaki diabeł?! – oburzyła się kobieta, po czym oczy rozmarzyły się jej na samo wspomnienie. – To anioł był, sam anioł! Te łobuzy mnie trzymały, torebkę wyrwały, kto wie, co gorszego mogły zrobić, może i zabić? Ciemno, zimno, żywej duszy… I wtedy on się pojawił, na obłoku… Ogromny był, no mówię wam, jak ten dąb. – Wskazała głową wiekowe drzewo przy kościele. – Ramiona miał potężne, o takie! Grzmoty waliły, a on zatrzymał się przy mnie w tym stroju ze światła… oczy miał ogromne i błyszczące… Złapał mnie jak piórko, jakbym nic nie ważyła, a przecież ważę całkiem niemało… – Spojrzała na sąsiadów, szukając potwierdzenia, więc pokiwali zgodnie głowami, bo gołym okiem było widać, że waży niemało. – Tak. A potem to już stałam z torebką i zakupami przed domem. Tylko klapki musiałam nowe kupić. Życie mi uratował, tyle wam powiem.
Przed piekarnią zaległa cisza, wszyscy byli pod wrażeniem opowieści.
– To ja wam powiem – odezwał się starszy człowiek, który od pewnego momentu przysłuchiwał się z boku. – To jest Kobra.
Zgromadzeni wytrzeszczyli oczy.
– Skąd pan niby możesz wiedzieć, panie Ołdakowski? – zapytała zaczepnie Erwina Paź, która uważała się za jedyną ekspertkę od tajemniczego jeźdźca.
– W internecie pokazali – wyjaśnił ze spokojem. – Wnuczek mi załączył. Każdy dzieciak we wsi to ogląda. Gość nazywa się Kobra, zaprowadza swoje porządki, a potem pokazuje z tego filmy. Wszystkie widziałem, z panią, pani Paziowa, też. Motorem jeździ, na moje rozeznanie to ruski, stary dniepr z przyczepką.
Kobra to mocne przygody, bezimienne groby, sekrety i zabawne odkrycia, nowi znajomi i jeden (albo nawet dwóch) tajemniczych mścicieli. Oraz łoś.
Po wypadku rodzina Tomka musi na nowo wskoczyć na tory codzienności. Kiedy wydawało mu się, że chłopiec już przyzwyczaił się do nowej sytuacji, okazuje się, że los niesie dla niego kolejną niespodziankę. Wyjeżdża na mazowiecką wieś do babci, o której do tej pory nie miał pojęcia, i tam, daleko od domu, bez wsparcia najlepszych kolegów, poznaje tajemnicę swojej rodziny i mierzy się z własnym strachem.
Szczegóły i regulamin konkursu znajdziecie na stronie: https://www.wydawnictwoliteratura.pl/aktualnosci/konkurs-wakacyjny-kobra-w-akcji
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Kobra!