Marek pracuje jako przedstawiciel handlowy. Zarabia sporo, ale nie na tyle dużo, by pozwolić sobie na wszystko. Zaczyna doskwierać mu poczucie, że choć dobiega trzydziestki ? nie odniósł sukcesu, nie ma nawet własnego mieszkania, a czas przecież biegnie tak nieubłaganie.
Nadchodzi jednak dzień, gdy na skutek splotu wydarzeń Marek doznaje olśnienia. Znajduje sposób, by w szybkim tempie zdobyć to, o czym wcześniej marzył ? a nawet więcej! Dużo więcej! Pieniądze, respekt, władzę. Trzeba się tylko wyrwać z systemu. Założyć mafię. I zostać szefem. Tym głównym, którego wszyscy się słuchają, przed którym drżą i który kręci światem.
Plan, może i naiwny, a jednak znajdują się chętni. Najpierw koledzy z pracy, owładnięci myślą zdobycia szybkiej kasy, potem znajomi znajomych. W magazynie, na tyłach manufaktury, powstaje tajne miejsce spotkań. Organizacja rusza.
I wtedy pojawia się kobieta.
W tej komedii nie znajdziecie krwawych porachunków, spektakularnych pościgów ani nawet strzelaniny. To komedia ANTYsensacyjna.
Uprzejmie prosimy nie brać przykładu z bohaterów!
Do lektury książki Aleksandry Tyl Szefowa wszystkich szefów zaprasza Wydawnictwo Prozami.
„Szefowa wszystkich szefów" Aleksandry Tyl to autentycznie zabawna powieść, grająca z konwencją komedii sensacyjnej.
- recenzja książki „Szefowa wszystkich szefów"
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać prezentujemy premierowy fragment książki Szefowa wszystkich szefów. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii
Zdecydowałem się wracać do domu piechotą. Chciałem ochłonąć, a ruch zawsze dobrze mi robił. Poza tym z Saskiej Kępy, gdzie odbywała się impreza – do Śródmieścia, gdzie wynajmowałem mieszkanie, nie było daleko. Czterdzieści minut, może godzina. Wystarczyło przejść przez most i potem skręcić na Powiśle. Miałem nadzieję, że po szybkim marszu i dotlenieniu mózgu chłodnym, choć prawie już majowym powietrzem mój umysł nieco się uspokoi i wpłyną do niego jaśniejsze myśli.
Szedłem energicznie, a zarazem niespiesznie, wdychając powietrze nosem, a wydychając ustami. Ta metoda podobno jest najbardziej skuteczna na stres. Miasto jeszcze nie spało, wciąż jeździły tramwaje i autobusy. Spacerowiczów jednak o tej porze było już zdecydowanie mniej. Przez most szedłem sam, co było trochę zdumiewające, biorąc pod uwagę fakt, że pod mostem tętniło życie. Młodzież chyba już czuła majówkę, rozpalano pierwsze ogniska i – mimo chłodu – zabawa na nadwiślańskich plażach trwała w najlepsze.
Ale most był wyludniony. Tutaj zbyt wiało dla pieszych. Ja też żałowałem, że nie mam czapki ani kaptura. Uszy marzły jak zimą.
Byłem już niemal w połowie. Oddychałem miarowo, skoncentrowany na oddechu. Trochę zmęczony, bo takie oddychanie wcale nie jest swobodne. Przystanąłem więc, żeby dać płucom odpocząć. Pode mną czarna toń, nade mną niewidoczne gwiazdy. Po bokach gdzieniegdzie skrzące się ogniska, a w oddali światła miasta. Być może byłby to przyjemny widok, ale nie dziś, kiedy uszy niemal mi zamarzły. Rozważałem nawet, czy nie wsiąść do ostatniego tramwaju.
Nagle mój wzrok zarejestrował coś nietypowego. Świadomość jeszcze nie potrafiła rozszyfrować tego obrazu, ale w głębi poczułem niepokój.
To był mężczyzna.
Zauważyłem go kątem oka. Jakieś cztery metry z prawej.
Zerknąłem ponownie.
Stał i – podobnie jak ja – patrzył w wodę.
Tyle że on stał po drugiej stronie barierki.
Kurwa!
W tej chwili nie czułem już uszu, jakby odmarzły. Całe ciało mi się rozgrzało, chyba adrenaliną. Serce zaczęło mocniej bić.
O kurde, kurde! Co mam robić? Po cholerę, szedłem przez ten most, teraz muszę podjąć decyzję.
Facet to się odchylał, to wracał do pozycji, jakby niezdecydowany. Albo jakby odliczał do skoku.
Trzymał się barierki i wyglądał trochę jak Batman, tak mi się skojarzyło, chociaż nie miał żadnego dziwacznego stroju, był w garniturze. Elegancik.
W pierwszym odruchu chciałem spytać, czy mu nie zimno. Potem myśli zaczęły napływać mi jak oszalałe. Co robić w takiej sytuacji, jak go powstrzymać? Krzyknąć: „Nie skacz! Każdy problem jest do rozwiązania!”.
A jeśli on widzi to inaczej? Cholera jasna, mogłem zostać w tym klubie!
Mam mu zrobić wykład o wartości życia? Ale nie jestem przecież psychologiem.
Odchylał się i wracał – jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą. Bujanie, bujanie.
Może powinienem iść dalej, udać, że go nie widziałem?
Niech się tak buja sam.
A jeśli skoczy? To skoczy. Mnie przecież nic do tego.
Ale stałem jak sparaliżowany. Cholerny most. Pusty. Ostatni tramwaj przejechał.
Z czeluści wspomnień wydobyły się nagle nauki z jakiegoś handlowego szkolenia. Przykuć uwagę. Trzeba przykuć uwagę. Włożyć stopę w drzwi, potem już pójdzie.
Gość odchylał się coraz mocniej, kątem oka widziałem, że jego dłonie już prawie odklejają się od barierki.
– Niech pan stąd nie skacze! Tu nie można! Jest zakaz! – krzyknąłem, ale nie za głośno, żeby go nie wystraszyć. Mój głos był jednak zdecydowany i stanowczy.
Facet spojrzał na mnie, zdziwiony.
– Ale co nie można? – spytał.
– Skakać. Jest zakaz.
– Zakaz skakania do Wisły? – Przekrzywił głowę. Mocniej chwycił się barierki.
Brawo ja! Poszedłem za ciosem.
– Z tego mostu nie można. Nie słyszał pan?
– Nie.
– Jest zakaz. Już od roku! Stąd prąd niesie aż pod Płock, a tam Wisła zakręca, tworzy rozwidlenie i ciała zatrzymują się na wysepce. Władze Płocka wystosowały apel do władz stolicy o zakaz, bo miały dość uprzątania warszawskich trupów.
– Co pan opowiada? – zdziwił się.
Wiem, durna historia, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy, a to przynajmniej ściągnęło jego uwagę. Zainteresował się. Naprawdę na mnie patrzył. I przestał się odchylać w stronę rzeki.
– Dziwne, że pan nie słyszał – powiedziałem nieco już spokojniej, robiąc jednocześnie mały krok w jego kierunku. Maleńki, posuwisty, niemal niezauważalny, by go nie wystraszyć.
– A z tamtego można skakać? – spytał, pokazując brodą most Łazienkowski.
– Tak, tam można. Tam jest mielizna. Pozwalają skakać, bo ciało daleko nie odpłynie, w tamtym miejscu Warszawa sprząta – wyjaśniłem, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie. Miałem nadzieję, że tym sposobem kupię czas. Jeśli facet zdecyduje się na skok z innego mostu, będzie potrzebował się tam przemieścić, w tym czasie zawiadomię odpowiednie służby. Grać na czas, grać na czas – powtarzałem w myślach.
Pokręcił głową, wpatrując się w most Łazienkowski. W tym czasie zrobiłem kolejny posuwisty kroczek.
Powieść Szefowa wszystkich szefów kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,