Wyroki losu. Fragment książki „Sekrety Białej. Leśniczówka” Agnieszka Panasiuk

Data: 2023-10-26 11:25:13 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Leśniczówka, drugi z czterech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu Agnieszki Panasiuk, opowiada o grupie przyjaciółek z Białej Podlaskiej, których relacje w obliczu życiowych przeciwności zostają wystawione na próbę. Co czeka na czytelników najnowszej powieści autorki? Przeczytajcie premierowy fragment!

Leśniczówka. Sekrety Białej grafika promująca książkę

Marysia, wracając po latach do rodzinnej Białej Podlaskiej, staje twarzą w twarz z przeszłością  –  śmiercią mamy, przykrym dzieciństwem pod okiem ciotki, dla której zawsze była bajstrukiem, i nieszczęśliwą młodzieńczą miłością. W leśniczówce, otrzymanej w spadku od babci, znajduje pamiętnik Iny, łączniczki AK. Lektura pamiętnika pochłania ją bezgranicznie, choć w tym samym czasie zmaga się z wieloma problemami...

Kim była tajemnicza Ina, zakochana we włoskim jeńcu wojennym? Czy Marysia dla dobra chorego synka odważy się odbudować relację z jego ojcem? Czy ocali leśniczówkę przed zniszczeniem i w końcu pozna zagmatwane losy swoich rodziców?

Odpowiedzi na te pytania odnajdą czytelnicy nowej powieści Agnieszki Panasiuk Leśniczówka – drugiego tomu serii Sekrety Białej, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragmentu książki Leśniczówka. Sekrety Białej. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

28 czerwca 1944 rok

Drogi pamiętniku, ostatecznie porzuciłam swoje zasady, przekonania i postanowienia. Wojna się nie skończyła, chociaż ofensywa aliantów na wschodzie i południu rozgrywa się pomyślnie. Z początkiem wiosny zakochałam się, a raczej przyznałam do tego, że kocham już od dawna. Po raz pierwszy, prawdziwie, z wzajemnością i na całe życie. Kocham Paola, a on kocha mnie. Chciałabym to wy-krzyczeć całemu światu, lecz niestety chronię i pielęgnuję nasze uczucie w szczelnych ścianach leśniczówki. „Krokus” całkiem na poważnie stwierdził, że oszalałam, bo pasjami przygarniam zbiegłych jeńców jak bezpańskie koty, ale jednocześnie wybuchł śmiechem. Mnie jako sumiennej informatorce i sanitariuszce nie spodobały się te słowa, ale gdy przestałam się obrażać, musiałam się z nim zgodzić. Miłość to prawdziwe szaleństwo, szczególnie miłość wojenna, miłość do jeńca.

   Wyroki losu bywają niepojęte, a serce rzeczywiście nie jest sługą rozumu. Najpierw zakochał się we mnie Aleksiej, ale choć mu współczułam, udało mi się zachować dystans i nie odwzajemnić uczucia.

    Czy to przez Paola, którego tylko obraz znałam wtedy zza obozowych drutów, a jednak zdołał obezwładnić mnie jednym spojrzeniem? Paolo jest pełen sprzeczności. To blondyn o ciemnych tęczówkach i cerze tak śniadej, że wątłe promienie słońca podsycają opaleniznę. Wysoki, a mimo wszystko zwinny. Szarmancki dżentelmen o nieskazitelnym uśmiechu i gburowaty nerwus żywo gestykulujący zbyt długimi rękami. Rozstaliśmy się ledwo wczoraj, a już za nim tęsknię.

Za pieszczotą jego dłoni, słodyczą pocałunków i komplementami, które po włosku brzmią miękko i spowijają mnie aksamitem. Właściwie pierwsza nasza rozmowa prawie dwa miesiące temu rozpoczęła się od martwej łaciny i dopiero w kolejnym zdaniu zbyt oszołomiona przeszłam na włoski. Paolo wsłuchiwał się we mnie z nabożeństwem, nie wierząc, że na wygnańczej ziemi usłyszy od obcych choć słowo w rodzimym języku. Wydawało mu się, że śni, gorączkuje i umiera, a ja po raz pierwszy byłam wdzięczna matce za to, że wykorzystała moje zdolności językowe. Paolo zna też francuski. Zanim wstąpił do armii i dosłużył się stopnia podporucznika, wiódł wygodnie życie syna przedsiębiorcy tekstylnego z Neapolu.

    Mieszkał w wilii z widokiem na Wezuwiusz, prowadził bujne życie towarzyskie, ale sumienie podszeptywało mu konieczność zaangażowania się w służbę ojczyźnie. Tak zrodził się w nim pomysł

wstąpienia do wojska. Jak twierdzi, w szeregach armii spoważniał i dorósł. Zostawił za sobą utracjusza i przedzierzgnął się w mężczyznę o surowych, konserwatywnych zasadach. Wstyd mu było, gdy wystąpili przeciwko całej Europie, dręczyło go, że dumni Włosi stali się marionetką w dłoniach Hitlera, ale honor zabraniał mu porzucenia służby. Honor i strach o rodzinę. Jego oddział stacjonował w Grecji, później w Jugosławii, aż skończył na tłumieniu albańskiej partyzantki. Na Bałkanach sojusze rozwiązano i z dawnego sprzymierzeńca stał się jeńcem w niemieckiej niewoli, by pokonać tysiące kilometrów koleją do naszego bialskiego stalagu.

   Uwielbiam głęboki tembr jego głosu, tak niezwykle barwny, gdy opowiada zarówno o życiu przed wojskiem, jak i o wojennych przeżyciach, łącznie z najgorszymi ostatnimi miesiącami spędzonymi w roli jeńca razem z sześcioma tysiącami kolegów za drutami obozu w Zofii Lesie. Paolo jako oficer został oddzielony od swoich szeregowych pod-władnych. Jako oficer zasługiwał na pozory szacunku. Z szeregowców Niemcy uczynili komando pracy. O niższych rangą żołnierzy konwencje się nie upominały. Część Włochów wywieziono dalej, w kaleczonych przez Paola nazwach rozpoznałam jedynie Małaszewicze i Międzyrzec. Pozostałych szeregowych spotykałam zimą w okolicach dworca, gdzie jak ich radzieccy poprzednicy pomagali w załadunku i wyładunku wagonów i obsłudze magazynów, w których przechowuje się żywność i mundury dla Wehrmachtu. Przypuszczałam, że zajęli też miejsce po Żydach i Rosjanach w składach siana na Vinecie.

    Mojego podporucznika bolało, że nie mógł ich wspierać, podnosić na duchu, co tak doskonale mu się udaje nawet w moim przypadku.

    Przygnębienie wyłaniało się z każdego kąta przeludnionego baraku przedzielonego na trzy części, a wyposażonego jedynie w podwójne piętrowe łóżka z siennikiem i wypchanymi słomą poduszkami, dwa stoły i piec. Nie tylko beznadzieja i niepewność zaglądały jeńcom w oczy, ale też wszechogarniający brud i smród stęchłej słomy. Niemieccy strażnicy uciekali się do indoktrynacji, namawiając do przejścia na stronę Wehrmachtu i mamiąc rychłym zwolnieniem z obozu.

    Dawni sojusznicy pozostali nieugięci i mimo ciężkich warunków nie przeszli na stronę wroga. Najbardziej opornych torturowano. Tylko nieliczni nabrali się na agitację i opuścili obóz, by służyć nazistom na froncie wschodnim.

    Osadzonym dokuczało przede wszystkim zimno. W letnich mundurach spod słonecznych promieni i śródziemnomorskiego klimatu Bałkanów rzucono ich wprost w objęcia surowego, malarycznego po-wietrza Białej na Podlasiu. Dla południowców i Rzymian, którzy śnieg widywali okazjonalnie, mroźna, śnieżna zima z północnymi wiatrami i zaspami nieroztapianymi przez jaskrawe słońce stanowiła niemiłe zaskoczenie i śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie było dnia, aby w barakach opalanych słabo albo wcale ktoś nie zamarzł na śmierć. Ciasnota i spanie po dwóch na jednej pryczy mimo wszystko nie pozwalały na ogrzanie. Przez wybite szyby i szczeliny w ścianach w barakach hulał wiatr, a mróz wymalowywał swoje piękne obrazy ze srebrnych iskier. Szerzyły się choroby, które z braku lekarstw zbierały kolejne śmiertelne żniwo. Lekarze dysponowali jedynie chininą, a izba chorych była nią tylko z nazwy. O utrzymaniu czystości przy braku kawałka mydła nie było nawet mowy. To cud, że w obozie nie wybuchła epidemia. Wycieńczone organizmy szybko dopadała gruźlica, a wszy obłaziły i kąsały brudne ciała.

    Z ramienia mojego dowództwa po pierwszym przekazanym meldunku o przybyciu Włochów do obozu zostałam mianowana łączniczką i informatorką o położeniu jeńców i koordynatorką udzielania im pomocy. Uznali, że odpowiedzialnością za pomoc tysiącom Włochów nie można obarczać nielicznych sąsiadów stalagu przejętych ich niedolą. Wielokrotnie zdarzały się nieprzyjemności, gdy przez druty przerzucali warzywa czy tytoń. Za niejednym posłano serię z karabinu, za innym puszczono obozowego psa. Każdy dom w okolicy poddawano gestapowskiej obserwacji.

    Nie mogłam nie spróbować i zorganizowałam systematyczną pomoc niesioną przez koleżanki z oddziału. Wśród znajomych zbierałyśmy jedzenie, pakowałyśmy je do koszy, a później każda wedle ustalonego harmonogramu przerzucała te drobnostki przez fosę i druty obozu, korzystając z zasłony z zarośli, by później uciec co sił w nogach. Stało się to łatwiejsze po informacjach Aleksieja, który znał

słabe punkty położenia stalagu. Czasem przekonywałyśmy rzemieślników z miasta, wynajmowanych przez strażników do prac w obozie, by podzielili się z jeńcami zabieranym śniadaniem czy papierosami, a nawet przekazywałyśmy przez nich zebrany prowiant. Utrzymanie akcji bez podejrzeń było trudne, choć bialczanie pomagali chętnie. Czasami nasi chłopcy silili się na brawurę i wybierając się niby na kulig do Sidorek, zabierali cały nasz kwestowy zbiór i przerzucali go, podjeżdżając blisko drutów i odjeżdżając w las. Sama wielokrotnie przerzucałam paczki i upuszczałam papierosy przy włoskich tragarzach na dworcu.

   Przykro mi teraz słyszeć, że nasze działania stanowiły kroplę w morzu potrzeb i braków, że nie poprawiły nawet przez moment trudnego losu osadzonych, że nie podniosły ich na duchu, wzbudzając jedynie frustrację. Paolo był bezczelnie szczery, choć ranił tą szczerością moje uczucia. To, co dla mnie stanowiło sens i było ważne, w jego oczach i oczach innych Włochów liczyło się jako przemijający gest. Gest, za który płacili wysoką cenę. Kilku jego towarzyszy zastrzelono, gdy zbliżyli się do ogrodzenia w poszukiwaniu paczek, kilku raniono, innych ukarano. Nie byłam zła na Paola. To nie niewdzięczność przez niego przemawiała, ale trzeźwa ocena sytuacji, a nie emocjonalna kobieca mrzonka. Chciałam dobrze i ta doraźna pomoc się przydawała.

    Jak widzisz, nie stosowałam się pilnie do zaleceń żandarma Ślązaka i gdy tylko pozwalały na to okoliczności, pałętałam się w okolicach stalagu. Nie miałam ich za wiele. Praca na poczcie, opieka nad matką i Aleksiejem, „Reduta” wypełniały mi czas po brzegi.

   Gdy tego marcowego ranka spotkałam Paola na ścieżce Zofii Lasu, przypominał bardziej zwierzę niż człowieka. Nawet dzicy musieli się myć. Skołtunione włosy, zapadłe i zarośnięte policzki, ziemisty odcień skóry i poszarpane odzienie o nieokreślonym kolorze wywoływały odrazę, ale zarazem wzbudzały litość. Już Aleksiej po kilkutygodniowej tułaczce po lasach bardziej przypominał człowieka niż Paolo chroniony przez międzynarodowe konwencje jenieckie.

Jesteście ciekawi, co wydarzyło się dalej? Książkę Sekrety Białej. Leśniczówka możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych poniżej:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Kamienica. Sekrety Białej
Agnieszka Panasiuk 2
Okładka książki - Kamienica. Sekrety Białej

Dorocie świat wali się na głowę. Wieloletnie przyjaźnie zawisły na włosku, a narzeczony pokazał swoją prawdziwą twarz. Młoda notariuszka staje przed trudnymi...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo